Odmówił ożenku z ciężarną dziewczyną. Matka go poparła, ale ojciec stanął w obronie przyszłego dziecka.
— Tato, mam wiadomość. Sąsiadka, Kasia… jest w ciąży. To moje dziecko — powiedział Krzysztof, ledwo przekraczając próg domu.
Marek, ojciec, na chwilę zastygł, po czym spokojnie odparł:
— No to się ożeń.
— Co ty, jeszcze jestem młody. Za wcześnie na rodzinę, tym bardziej iż choćby się specjalnie nie spotykaliśmy…
— Poważnie? — uśmiechnął się ironicznie ojciec. — Więc biegać za dziewczyną toś był chłop, a teraz, gdy trzeba ponieść konsekwencje, nagle jesteś dzieciak? No, no. — I nie dodając ani słowa, głośno zawołał żonę: — Ewa! Chodź no tu!
Ewa weszła do kuchni, wycierając ręce w fartuch:
— Co się stało?
— Posłuchaj. Nasz syn spłodził dziecko, ale żenić się nie chce. Kasia, córka sąsiadów. Jest w ciąży przez niego. A on — w ciepłym kapciach.
Ewa choćby się nie zdziwiła. Jej twarz stała się kamienna:
— I słusznie. Po co wpuszczać do domu pierwszą lepszą? Dzisiejsze dziewczyny są przebiegłe — znajdą kogoś z pieniędzmi, zajdą w ciążę, a potem „ożeń się”. A potem się okaże, iż dziecko wcale nie jego. Niech zrobi test. I w ogóle, nie ma co wywierać presji na Krzysztofa, jeszcze młody jest. To mężczyzna, trudno mu było się oprzeć. Ale nie musimy utrzymywać cudzych dzieci.
Marek ciężko westchnął i cicho powiedział:
— A jeżeli to naprawdę jego dziecko?
— A jeżeli jest? Mamy brać za to odpowiedzialność? Powiedz jej, niech zrobi testy, wszystko sprawdzimy.
Odwróciła się i wyszła do kuchni, a Marek został z synem.
— Wiesz, ja też kiedyś byłem młody — zaczął. — Kochałem jedną, ożeniłem się z drugą. Nie z miłości, ale z odpowiedzialności. Bo bycie mężczyzną to nie tylko namiętność, to wybór i konsekwencje. Twoja matka była wtedy w ciąży. Nie wiedziałem, czy z nią wytrzymam, ale wiedziałem jedno — dziecko nie jest winne. Moja krew, mój honor. I wiesz, Krzysztof, mimo wszystko nigdy nie żałowałem, iż zostałem.
Minęły trzy miesiące. Test DNA dał jasną odpowiedź: z 99,9% pewnością Krzysztof jest ojcem dziecka Kasi.
— No i co? — prychnęła Ewa, gdy Marek położył przed nią dokument. — Tak, jest ojcem. Ale to nie znaczy, iż Kasia zamieszka w tym domu. Nie przekroczy tego progu. Tak mówię!
Krzysztof siedział, nie patrząc ojcu w oczy. Po jego twarzy było widać: wybrał stronę matki. Milczał, zaciskał pięści, ale słowa nie wyrzekł.
Marek powoli wstał od stołu:
— Skoro oboje podjęliście decyzję — teraz posłuchajcie mojej.
Mówił cicho, ale w głosie brzmiała stal:
— Dopóki żyję, mój wnuk nie zazna biedy. Kupię działkę, zbuduję dom, i on — mój wnuk — dostanie wszystko, na co zapracowałem. A wy dwoje możecie zapomnieć o mojej pomocy. Nie będę uczestniczyć w tym cyrku. Krzysztof, od dziś nie jesteś dla mnie synem. Wszystko, co mam, teraz będzie należało do dziecka. Ani grosza ode mnie nie dostaniecie.
Ewa wybuchnęłaEwa wybuchnęła: — Zwariowałeś?! Własnego syna chcesz wydziedziczyć dla jakiejś przypadkowej bachory?! — ale Marek już wyszedł, zatrzaskując za sobą drzwi z taką siłą, iż zadrżały szyby w oknach.