Odmówiliśmy sobie wszystkiego, by nasze córki miały lepiej. Czy naprawdę zasłużyłam na takie obojętność ze strony własnych dzieci?

twojacena.pl 6 dni temu

Całe życie odmawialiśmy sobie wszystkiego, tylko żeby naszym córkom było dobrze. Czy naprawdę zasłużyłam na taką obojętność od własnych dzieci?

Gdy nasze córki dorosły, ja i Witold, mój nieżyjący już mąż, odetchnęliśmy z ulgą. Myśleliśmy, iż wreszcie zaczniemy żyć trochę dla siebie. Ale zamiast lżej, stało się jeszcze ciężej – zamieniliśmy jeden ciężar na drugi. Całe dzieciństwo dziewczynek upłynęło pod znakiem wyrzeczeń. Pracowaliśmy w lokalnej fabryce: ja jako pakowaczka, on jako tokarz. Ledwo starczało na jedzenie i ubrania.

Pamiętam, jak cieszyłam się, gdy udawało się kupić im coś porządnego, żeby nie odstawały od rówieśników. Nigdy nie jeździliśmy na wakacje, nie wymienialiśmy mebli, chodziliśmy w zdartych butach – byle tylko one miały wszystko. Uczyły się w zwykłej szkole, ale wyglądały jak księżniczki. I byliśmy z tego dumni. Wierzyłam, iż kiedyś docenią naszą cierpliwość i miłość.

Gdy córki zaczęły studia, wydatki tylko wzrosły. Trzeba było płacić za akademik, pakować im rzeczy, wysyłać żywność. Znów zacisnęliśmy pasa. Zbierałam każdy grosz, żeby wysłać kolejną paczkę. Żyliśmy jednym pragnieniem – żeby im było lżej.

Obie córki gwałtownie wyszły za mąż, jedna po drugiej. euforia była ogromna, ale krótka – niemal od razu oznajmiły, iż zostaną matkami. Najpierw płakałam ze szczęścia, a potem ze strachu. Kto zajmie się dziećmi, gdy wrócą do pracy? Córki jak jedna osoba stwierdziły, iż maluchy są za małe na przedszkole. I poprosiły mnie – ich babcię – o pomoc.

Byłam już na emeryturze, ale dorabiałam sprzątaniem w aptece. Porozmawiałam z Witoldem – powiedział, iż on będzie dalej pracował, a ja niech zajmę się wnukami. I tak zaczęła się nowa epoka: kaszki, pieluchy, nocne pobudki, katar, bajki – wszystko od nowa.

Minęło kilka lat. Zięć otworzył własny interes i zaczął dobrze zarabiać. Cieszyliśmy się razem z nimi – w końcu to rodzina. A to, iż czasem musieliśmy im jeszcze „dorzucić” na zakupy – trudno, przywykliśmy.

A potem stało się najgorsze. Mój Witek poszedł do roboty i nie wrócił. Zawał. Tuż pod bramą fabryki. Karetka przyjechała szybko, ale serce nie wytrzymało. Moja podpora, mój najbliższy człowiek – odszedł na zawsze. Żyliśmy razem 42 lata. Bez niego wszystko stało się szare i puste.

Córki oczywiście popłakały. Były ze mną na pogrzebie. A potem zabrały wnuki i powiedziały:
— Mamo, czas do przedszkola, dziękujemy ci bardzo, teraz możesz odpocząć.

A ja zostałam sama. W mieszkaniu zrobiło się przeraźliwie cicho. Brak kroków Witka, brak jego głosu, brak śmiechu dzieci. I wtedy dotarło do mnie: z samej emerytury nie przeżyję. Czina, jedzenie, leki – wszystko stało się nie do udźwignięcia. Na tabletki brakowało grosza. Milczałam. Znosiłam. Ale pewnego dnia, gdy wpadły w odwiedziny, wyznałam. Delikatnie zasugerowałam:
— Dziewczynki, gdybyście choć trochę pomogły z czynszem, mogłabym sobie kupić potrzebne lekarstwa…

Starsza od razu odpowiedziała:
— Mamo, no co ty? My sami ledwo wiążemy koniec z końcem, ceny rosną!

Młodsza milczała, wpatrzona w telefon. A potem po prostu przestały przyjeżdżać. Przestały dzwonić. Jakbym sama była winna, iż ośmieliłam się prosić o pomoc.

I wciąż się zastanawiam – czy naprawdę na to zasłużyłam? Czy można tak zapomnieć o kimś, kto oddał dla was całe swoje życie? Czy moja starość musi być taka – biedna, chora i samotna?

Wciąż wierzę, iż może jeszcze o mnie przypomną, iż nie wszystkie uczucia umarły. Ale każdy dzień bez nich to nowy cios. Czy właśnie po to żyliśmy, pracowaliśmy, poświęcaliśmy się? Czy to wszystko, co zostało z miłości i wdzięczności?

W życiu najważniejsze jest, by dawać z serca, ale nigdy nie zapominać o sobie. Bo miłość, która nie szanuje własnych granic, często pozostaje niezauważona.

Idź do oryginalnego materiału