Odszedł do kochanki, a wrócił z dwójką cudzych dzieci na rękach

polregion.pl 1 tydzień temu

Odszedł do kochanki, a wrócił z dwojgiem obcych dzieci na rękach

Tę historię opowiedziała mi dawna znajoma, Barbara. Wydarzyło się to nie byle gdzie, ale w cichym, prowincjonalnym Ostrowcu Świętokrzyskim — mieście, gdzie każda plotka roznosi się szybciej niż strażacki sygnał. ale choćby mnie włos zjeżył się na głowie, gdy usłyszałam, przez co przeszła pewna kobieta.

Małżeństwo — Ewa i Tadeusz — pracowali w miejscowym szpitalu powiatowym. Ona była pediatrą o złotym sercu, on utalentowanym chirurgiem, który miał przed sobą wielką przyszłość. Żyli jak para gołąbków. Dwoje dzieci, przytulne mieszkanie, szacunek współpracowników — wydawało się, iż to idealna rodzina. Choć z pojawieniem się maluchów przybyło obowiązków, radzili sobie. Ewa wzięła urlop macierzyński, Tadeusz dalej operował, uczył się, jeździł na konferencje.

Aż nagle — jak grom z jasnego nieba — zakochał się. Nie w aktorce z ekranu, nie w przypadkowej znajomej, ale w młodej, ambitnej pielęgniarce, swojej koleżance z pracy. Często pracowali razem, dzieląc dni i noce na dyżurach. I w pewnym momencie Tadeusz stracił dla niej głowę.

Miotał się między dwiema kobietami, nie wiedząc, jak wyznać prawdę żonie. Ciągle szukał „odpowiedniego momentu”, a tymczasem romans rozkwitał. W końcu prawda wyszła na jaw — oczywiście, nie bez pomocy plotkujących kolegów. Ewa jeszcze tego samego wieczoru wyrzuciła jego walizki za drzwi. Powiedziała tylko: „Wybrałeś — teraz żyj z tym”.

Tadeusz odszedł. Był zagubiony, ale do kochanki się wprowadził. Nowa partnerka trzymała go mocno. Sprytna, przebiegła — nie zamierzała go puścić. A by na dobre przywiązać do siebie mężczyznę, zaszła w ciążę. I nie z jednym dzieckiem — z bliźniakami.

Ewa nie mogła już pracować w szpitalu — widok ciąży „zastępczyni” był nie do zniesienia. Zakończyła pracę i zatrudniła się w przychodni, gdzie nikt nie znał szczegółów jej dramatu. Tam znów oddawała się swojej pasji — leczyła dzieci i próbowała uleczyć własne złamane serce.

A potem — tragedia. Poród zakończył się katastrofą. Młoda pielęgniarka nie przeżyła, a dzieci — chłopiec i dziewczynka — zostały sierci. Tadeusz, zdruzgotany żalem, trzymał na rękach maleństwa i nie wiedział, co dalej robić. Nocami nie spał, w dzień biegał od jednego lekarza do drugiego. Bez rodziny, bez pomocy — tylko on i dwoje niemowląt.

Piątego dnia poszedł do Ewy. Stał w jej klatce schodowej, trząsł się z rozpaczy, a w oczach miał łzy. Gdy otworzyła drzwi, po prostu upadł przed nią na kolana:

— Wybacz mi. Byłem głupcem. Ocal mnie. Ocal ich…

Ona stała w milczeniu. Długo. A potem wpuściła go do domu. Razem z obcymi dziećmi. Razem z przeszłością, która ją tak zraniła.

Od tamtej pory żyją we troje. Albo we pięcioro — jeżeli liczyć wszystkie dzieci. Ona znów została matką, teraz także przybraną. On — cichy, przygarbiony, jakby w ciągu jednego roku postarzał się o dwadzieścia lat. Czy to, co mają teraz, to szczęście czy kompromis — nie wiem. Ale jedno jest pewne: jej czyn zasługuje na szacunek. Wybaczyła. Nie odwróciła się od cudzego bólu. A to jest prawdziwa siła kobiety.

Idź do oryginalnego materiału