Odszedł do “miłości życia”, ale pozostał sam: jak ona odnalazła prawdziwe szczęście

newsempire24.com 10 godzin temu

**Dziennik Lenki**

— Lenka, pamiętasz, iż obiecaliśmy sobie zawsze być szczerzy? Muszę ci powiedzieć prawdę: zakochałem się. W innej. Wybacz, ale odchodzę. To ta jedyna, z którą chcę się zestarzeć. Jest wyjątkowa, taka… jak kosmos. Te uczucia – prawdziwe, ogromne, jak wszechświat…

Gdy Krzysztof to mówił, jego oczy świeciły niemal obłędnie. A ja stałam naprzeciw, trzymając się oparcia krzesła, by nie upaść.

— Oszalałeś, Kris? Jaka „miłość życia”? A kim ja jestem? Pamiętasz w ogóle, iż mamy córkę? Półtora roku, Kris. Półtora. Siedzę w domu, nie pracuję, a ty, w swoim trzydziestopięcioleciu, nagle wzleciałeś w obłoki i postanowiłeś żyć dla miłości?

— Lenka, ja… — próbował coś dodać, ale jakby uciekając od rzeczywistości, zamknął się w łazience z telefonem. Pewnie łączył się ze swoim „kosmosem” przez messengera.

Wieczorem płakałam, tuląc śpiącą Zosię. Nie zmrużyłam oka całą noc, a rano, niedbale związawszy włosy w kucyk i ubierając dziecko w pośpiechu, poszłam do teściowej.

— Lenka, no co ty w ogóle. Trzeba było trzymać faceta mocniej. Chodzisz jak żebraczka – stara bluzka, włosy w nieładzie, a potem się dziwisz, iż mąż odchodzi. Teraz czasy są takie: szybkie, dynamiczne. No i Krzysiu nie czekał, znalazł tę jedyną. Nie jesteś pierwszą, od której mąż odszedł, i nie ostatnią. Przyprowadzaj Zosię, pomogę, jak coś. A ty popatrz – może i znajdziesz kogoś – machnęła ręką Maria, jakby rozmowa dotyczyła przeterminowanego jogurtu, a nie rodziny.

Wracałam do domu, czując, jak coś we mnie umiera. Nadzieja. Iluzje. Marzenia. Wszystko.

Płakałam jeszcze trzy dni. A potem wstałam, otarłam łzy i zrobiłam to, co najważniejsze: złożyłam pozew o alimenty. I o rozwód. Dość życia w przeświadczeniu, iż jeszcze da się naprawić. Niech Krzysztof ma tę wolność, której tak pragnął.

Teściowa czasem pomagała, ale bardziej przypominało to dobroczynność. Paczka pieluch jak „błogosławieństwo”, parę złotych na „słodycze” z miną dobrodziejki. Moja mama mieszkała w innym mieście, przesyłała trochę pieniędzy, wzdychając przez telefon, jak bardzo życie jest niesprawiedliwe. Słuchałam, zaciskałam zęby i szłam dalej.

Minął rok. Zosia poszła do przedszkola, ja wróciłam do pracy. Pierwsze miesiące to był koszmar: choroba, kaszel, płacz, nieprzespane noce. Ale potem jakoś się ułożyło. Przyzwyczaiłam się. W nowym życiu było coś dobrego: wolność, jasność, brak kłamstw. Czasem patrzyłam na ojców pod przedszkolem – zmęczonych, zniecierpliwionych – i myślałam: „Dzięki Bogu, iż jestem sama”.

Aż pewnego dnia zadzwoniła teściowa:

— Lenko! Mamy radosną wiadomość! Krzysiu będzie tatą, wyobrażasz sobie?

— Wspaniale. Zdrowia mamie i dziecku – wykrztusiłam. I ze zdumieniem zrozumiałam: nie bolą mnie te słowa. Więc przeszłam już przez to.

Tydzień później – kolejny telefon. Tym razem histeria.

— Lenko! Nieszczęście! Krzysiu miał wypadek! W szpitalu, w ciężkim stanie! Jego Toyotę zmiażdżyło, ledwo żyje. Będzie inwalidą. Co my teraz zrobimy…

Zamilkłam. Po ludzku było mi go żal. W końcu to ojciec mojego dziecka. Żyliśmy razem. Ale współczucie nie oznacza powrotu do przeszłości.

Jednak już po dwóch dniach kolejny telefon:

— Lenka, musisz zabrać Krzysztofa do siebie. Opiekować się nim, leczyć. Ja pomogę, jak mogę. Trzeba go uratować!

— Muszę? Dlaczego?

— No przecież byliście niemal mąż i żona. Tego waszego rozwodu się nie liczy. Macie przecież Zosię! On zawsze pytał o nią, zawsze ją kochał. I ciebie też. Po prostu się pomylił. Wszyscy popełniamy błędy.

— Pomylił się? Świetnie. Niech teraz jego wymarzona kobieta się nim zajmie. Mnie to nie dotyczy.

— Ona go zostawiła! Powiedziała, iż nie potrzebuje kaleki. Była raz w szpitalu i tyle. Mają dziecko – a ona chce się go pozbyć, rozumiesz?

— Rozumiem. Ale to nie moje problemy. On odszedł ode mnie i od córki, zapomniał, kim jesteśmy. Widział Zosię raz, alimenty groszowe. Gdzie wtedy był jego „ludzki obowiązek”?

— Jesteś okrutna! Bez serca! Opowiem dziecku, jak porzuciłaś ojca w potrzebie! Jak dorośnie, wszystko się dowie!

— Opowiedz, Mario. Tylko zacznij od tego, jak on nas zostawił. I gdzie był, gdy Zosia płakała w nocy z gorączką. Nie boję się. Niech zna prawdę.

Ostatecznie Maria zabrała syna do siebie. Nie było tak źle – Krzysztof przeżył, chodził o lasce. A ja niedługo potem spotkałam dawną znajomą, z którą kiedyś przyjaźniłyśmy się rodzinami. I usłyszałam:

— Lenka, wiesz, iż Maria rozpowiada po całej dzielnicy, iż to ty zostawiłaś Krzysztofa, gdy był w śpiączce? Że żadnej kobiety nie było, tylko ty rozwiodłaś się, gdy on leżał nieprzytomny?

— Co?!

— Tak! I iż to ty zabraniasz mu widywać Zosię, iż on biedaczysko, a ty – wyrachowana wredota. Mówią nawet, iż przez ciebie miał ten wypadek, bo tak przeżywał…

Szłam do domu w osłupieniu. Jak można tak kłamać? Jak przekręcić wszystko? I najgorsze – iż znajdą się ludzie, którzy w to uwierzą.

Zosia biegła obok, szczebiocząc wesoło, a ja wciąż myślałam o tym wszystkim…

— Mamo, mamo, już jesteśmy! – Zosia zatrzymała się, ciągnąc mnie za rękę. — Dlaczego jesteś smutna? Z powodu babci? Z powodu taty?

Skinęłam głową, nie mogąc wydobyć z siebie słowa.

— Nie martw się. Będę dobra, za nich oboje. Bardzo cię kocham, mamusiu.

I wtedy, przytulając córkę, poczułam dziwną ulgę. Jakby ktoś zdjął mi z pleców ciężar. Nie było już złości. Niech mówią, co chcą. Niech kłamią. Najważniejsze jest tu – małe, ciepłe rączki obejmujące moją szyję. Oczy pełne miłości.

To właśnie jest szczęście. Nie bajki o wiecznej miłości.I wiedziałam, iż dopóki mam ją, świat może się walić, a ja i tak zawsze będę stać mocno na nogach.

Idź do oryginalnego materiału