REKLAMA
Zobacz wideo
Lektury szkolne nie powinny być tematem debat o edukacji
"Lepiej się nie wychylać""Przez dwie kadencje byłem przewodniczącym Rady Rodziców w gimnazjum, do którego chodzili moi synowie. Objąłem tę funkcję w czasach początkowego funkcjonowania tego koszmarnego tworu, który powstał w wyniku reformy oświaty. W roku 2001 gimnazjum, do którego trafił mój starszy syn, a dwa lata później młodszy wyglądało, jak w programach o trudnej młodzieży, a zajęcia, jak w filmie 'Młodzi gniewni'. Co mniej odporni nauczyciele zmieniali szkołę lub zawód, a do skrzynek na listy na moim osiedlu ktoś wrzucał ulotki, by nie zapisywać uczniów do tej właśnie szkoły. Takie to były czasy" - pisze ojciec w liście do redakcji eDziecko.pl. Podkreśla, iż to właśnie dzięki jego zaangażowaniu udało się zmienić sposób funkcjonowania placówki oraz uzdrowić relacje rodziców ze szkołą. "Pod koniec mojej działalności, gdy mój najmłodszy syn kończył edukację, gimnazjum to miało jedną z lepszych opinii w okolicy. A ja wraz z synami przeniosłem swoją działalność do liceum" - dodaje dalej.Jednak nowa szkoła, oznaczało też więcej wyzwań, a tych niestety ciągle przybywało. "Z przykrością muszę przyznać, iż nie wystarczyło mi już sił na walkę z kolejnymi absurdami oświatowymi i musiałem spasować. Czym innym były bowiem zmagania się z lokalnymi niedorzecznościami, a czym innym nierówna walka z biurokracją oświatową na szczeblu kuratorium i wydziału oświaty urzędu miejskiego" - zaznacza autor listu, który po latach szkolnej działalności doszedł do wniosku, iż czasem, dla dobra dzieci, "lepiej się nie wychylać".Rola rodziców w szkole jest niewielka, wszystko bowiem jest odgórnie narzucone. Programy nauczania, organizacja szkoły, plany lekcji, podręczniki, systemy oceniania itp. Ostatnio czytałem, iż zwolnienie z zajęć, swojego dziecka przez rodzica stanowi problem. W końcu przecież wszystkie dzieci są nasze- pisze autor listu. Zauważył, iż rodzic może przyjść na wywiadówkę, posłuchać wychowawcy klasy i "pomodlić się by nie było powodzi, czy innego kataklizmu zakłócającego funkcjonowania szkoły". Dodał również, iż wcale nie dziwi go podejście dzisiejszych rodziców, którzy dość niechętnie angażują się w życie szkoły.Nauczycielka: robię, co mogę, ale wielu rzeczy nie przeskoczę- Pracuję w szkole już naprawdę długo. Wielu rzeczy byłam świadkiem. Jednak jedno wiem na pewno: zaangażowani rodzice to skarb, a niestety tych z roku na rok ubywa. Kiedyś nie było problemu z wyborem trójki klasowej, to samo z organizacją innych rzeczy dla dzieci. Rzuciłam hasło: bal ósmoklasistów i już miałam cały zespół gotowy do pracy. Teraz albo robię wszystko sama, albo wyławiam poszczególnych rodziców, którzy, chociaż nie garną się do tego, wiem, iż nie odmówią i dowiozą zadanie do końca. Robię, co mogę, ale wielu rzeczy nie przeskoczę, bo system jest jedną wielką machiną, a my tylko małymi trybikami - komentuje całą sprawę nauczycielka z Torunia. - Nie mam wpływu na decyzje dyrektora szkoły, kuratorium, czy choćby ministerstwa. Dostaje plan i muszę go zrealizować, więc chociaż stawałabym na rzęsach, bardzo mało mogę zmienić - dodaje ze smutkiem.
A ty? Co sądzisz o zaangażowaniu rodziców w życie szkoły? Daj znać w komentarzu lub napisz w wiadomości do redakcji: anita.skotarczak@grupagazeta.pl. Wasze historie są dla mnie ważne!