On Wybierał Rodzinę, ale Nie Naszą

twojacena.pl 1 tydzień temu

**10 października**
Mamo, przestań wreszcie! Marcin odsunął się gwałtownie od okna, gdzie śledził przejeżdżające samochody. Ile można powtarzać w kółko? Już sto razy tłumaczyłem!

Tłumaczyłeś?! załamała ręce Bożena Nowak. Co mi tłumaczyłeś? Że porzucasz nas dla jakiejś obcej kobiety z dziećmi?!

Nie jest obca! Helena to moja żona! głos Marcina zadrżał z gniewu, pięści miał zaciśnięte. Dzieci też są teraz moje! Rozumiesz? Moje!

Kalina siedziała cicho przy kuchennym stole, kręciła w palcach łyżeczkę do herbaty. Łzy spadały prosto do zimnej herbaty. Nie płakała adekwatnie łzy płynikęły same, niczym deszcz za szybą.

Twoje?! wybuchnęła śmiechem matka, a ten śmiech był straszniejszy niż krzyk. Oszalałeś? Masz rodzinną siostrę, ledwo chodzącą po wypadku! Matkę, która życie tobie poświęciła! A ty… ty odchodzisz do obcych!

Marcin opadł na kanapę, przesunął dłonią po twarzy. Czuł się zmęczony, jakby te wyjaśnienia rozsadzały mu skronie.

Mamo, spróbuj zrozumieć. Mam trzydzieści dwa lata, jestem dorosłym mężczyzną. Mam prawo do własnego życia.

Własnego życia? Bożena przysiadła naprzeciwko, schwyciła jego dłonie. Marcinie, kochanie, jakie życie z rozwódką i dwójką nieswoich dzieci? Przecież jesteś młody, przystojny, masz dobrą pracę. Znajdziesz dziewczynę bez bagażu, urodzicie swoje…

Nie chcę innych dzieci! wyrwał ręce z matczynych dłoni. Mikołaj i Zosia już są moje. Mikołaj wczoraj nazwał mnie „tato”. Słyszysz? Pierwszy raz ktoś tak do mnie powiedział!

Kalina łkając wstała od stołu. Podeszła utykając do brata.

Marcin, a ja? głos miała ledwo słyszalny, złamany. Wiesz, iż bez ciebie sobie nie poradzę. Od wypadku tylko na tobie polegam. Mama jest emerytką, pieniędzy jej ledwo starcza. Kto mi pomoże, jak nie ty?

Mściścisk braterski. Marcin przygarnął siostrę, pogładził po włosach.

Kalinko, przecież nie umieram. Tylko zamieszkam osobno. Pomagać wam będę, naturalnie. Ale mam teraz własną rodzinę.

Zawsze miałeś własną rodzinę! wyrwała się Bożena. My nią jesteśmy! Rodzinną!

Helena jest w ciąży rzucił cicho Marcin.

Rozległa się cisza. Tylko tykający zegar na ścianie i szum deszczu za oknem.

Co powiedziałeś? matka zbladła, osunęła się do fotela.

Helena czeka dziecko. Nasze. Rozumiecie już, dlaczego jej nie zostawię?

Kalina oderwała się od brata, wbiła w niego szeroko otwarte oczy.

I który to miesiąc?

Pięć tygodni. Lekarze twierdzą, iż wszystko w porządku.

Boże… matka zakryła twarz dłońmi. Coś ty wyprawił, synu? Coś ty wyprawił?

Bożena przepracowała w przedszkolu ponad trzydzieści lat. Dzieci kochała całym sercem, ale swoich wnuków od Marcina wyobrażała sobie inaczej. Nie od rozwódki z dwójką dzieci, tylko od porządnej dziewczyny z dobrego domu.

Mamo, co w tym złego? Marcin przysiadł obok, próbował objąć. Doczekasz się wreszcie wnuka. Albo wnuczki. To źle?

Od kogo? odsunęła się. Od kobiety, co już raz wskoczyła w związek? Co już dwójkę urodziła? Kim ona w ogóle jest? Skąd się wzięła?

Helena pracuje jako pielęgniarka dziecięca w naszym szpitalu. Dobra kobieta, ciepła. Dzieci ma wspaniałe, dobrze wychowane.

A gdzie ich ojciec? matka nie ustępowała.

Zginął w wojsku. Miała dwadzieścia dwa lata jak została sama z dwójką.

Ach kiwnęła głową Bożena. Czyli szukała naiwnika. I znalazła.

Mamo! ryknął Marcin. Dosyć! Nie jestem naiwny! Jestem dorosłym mężczyzną, który pokochał kobietę!

Pokochał? Bożena wstała, zaczęła krążyć po pokoju. Co ty wiesz o miłości? W domu siedziałeś, do pracy jeździłeś, nam pomagałeś. Żadnego doświadczenia. Pierwsza lepsza cię omotała.

Kalina wróciła do stołu, opadła z głową na ręce. Od wypadku często bolała ją głowa, a kłótnie potęgowały ból.

Głowa mi pęka poskarżyła się. Możecie mówić ciszej?

Kalinko, wybacz Marcin podszedł, dotknął jej czoła. Gorączki nie masz. Tabletki brałaś?

Brałam. Nie pomagają.

Jutro pojedziemy do lekarza obiecał.

Jutro? matka prychnęła kpiąco. Jutro czasu ci zabraknie. Teraz ważniejsze: obce dzieci do szkoły punkty, lekcje odrabiać.

Mikołaj ma osiem lat, Zosia pięć. Nie są obce powtó
Dzisiaj wreszcie przyszedł deszcz po tych burzliwych dniach, ale wieczorem, gdy spojrzałem w niebo, ponad chmurami przebijało się złotawe światło zachodu, zapowiadające, iż choć droga będzie trudna, czas pokaże, czy rodzina rozrośnie się, czy tylko podzieli, ale jedno jest pewne miłości wystarczy dla wszystkich, jeżeli tylko w sercach zagości zrozumienie i przebaczenie, a ten jesienny smutek uleci jak mgła, gdy pierwszy śnieg przykryje Warszawę bielą nadziei, a twarze Iwonki i Mamy rozjaśni uśmiech, kiedy przycupniemy wszyscy razem przy wigilijnym stole, a w naszych oczach, zamiast łez, odbijać się będzie blask świec i iskierki radości, które wreszcie rozproszą się niepokój.

Idź do oryginalnego materiału