Ona znów jest wśród nas

newsempire24.com 4 dni temu

Ona wróciła

— Synku…

— Przepraszam, ale nie jestem pani synkiem. Proszę tak do mnie nie mówić. Nazywam się Wojciech.

— Wojciech… Wojtku… Synku!

Maria Stanisławówna podniosła głowę i spojrzała z żalem na mężczyznę stojącego obok. W jej głosie brzmiała nadzieja, prośba i rozpacz, ale Wojciech stał nieruchomo, jakby słowa matki nie robiły na nim żadnego wrażenia.

— Prosiłem, żeby mnie tak nie nazywać.

— Ale ja jestem twoją matką! Twoją rodzoną matką!

— Za późno sobie o tym przypomniałaś.

Wojciech patrzył na kobietę siedzącą na ławce i wspominał swoje dzieciństwo. Wspomnienia były bolesne, mimo iż od dnia, gdy widział ją ostatni raz, minęło ponad trzydzieści lat. Trzydzieści lat! Prawie połowa życia. Wydawało się, iż już nigdy się nie spotkają, nie zamienią słowa, ale los zadecydował inaczej.

Dwa dni wcześniej Wojciechowi zadzwonił nieznany numer. Najpierw nie chciał odebrać, sądząc, iż to oszuści lub natrętny telemarketer, ale coś podpowiedziało mu, iż to nie jest zwykły telefon.

— Słucham — powiedział sucho, niemal urzędowo. — Proszę mówić.

W słuchawce rozległ się szelest i trzaski, a Wojciech już miał się rozłączyć, gdy nagle usłyszał niepewny kobiecy głos.

— To ja… Witaj.

— Kto — „ja”? — zapytał zdziwiony, czując, jak gardło ściska mu się od emocji. — Niech pani mówi!

Serce zamarło mu w piersi, jakby miało wyskoczyć. Było mu niedobrze, chciał przerwać tę rozmowę, ale powstrzymał się i mocniej przycisnął telefon do ucha.

— To ja, twoja mama.

W oczach Wojciecha pociemniało. Najpierw ogarnęła go chęć, by rzucić telefon i zablokować numer, ale po głębokim oddechu znalazł w sobie siłę, by odpowiedzieć:

— Nie mam matki. Pomyliła się pani.

Słowa wyleciały z niego same, bez kontroli, pełne emocji. Rozłączył się i przez kilka minut wpatrywał się w ekran, odpychając wspomnienia, które nagle go zalały. Miał nadzieję, iż ta krótka rozmowa się nie powtórzy, ale się mylił.

Telefon znów zadzwonił. Matka była uparta, a Wojciech nie miał już wątpliwości, iż to ona. Maria Stanisławówna zawsze była zdeterminowana w osiąganiu celów, a jeżeli postanowiła się z nim skontaktować, musiała to zrobić za wszelką cenę.

— Wszystko pani powiedziałem — odparł szorstko, choć w środku gotowało się od emocji. — Proszę więcej nie dzwonić.

— Proszę cię tylko o jedno spotkanie! Tylko jedno! Wysłuchaj mnie, to wszystko!

— Skąd pani ma mój numer? — spytała, zwracając się do niej per „pani”. Było to dziwne, ale inaczej nie potrafił. Dla niego Maria Stanisławówna wciąż była obcą osobą. Wyrzucił ją z życia dawno temu i nie zamierzał niczego zmieniać.

— Dała mi go ciocia Wanda, moja siostra.

Wojciech skrzywił się. Matka znów postawiła na swoim! Ciotka Wanda nigdy nie podałaby numeru siostrzeniczce swojej lekkomyślnej siostrze, ale widocznie Maria tak długo ją nękała, iż w końcu uległa, by się jej pozbyć.

— Nie chcę się z panią spotykać — odparł. — Nie rozumiem, po co to spotkanie.

— Dla mnie to ma znaczenie! — kobieta po drugiej stronie mówiła z zapałem. — Tylko jedna rozmowa, synku!

Wojciech się zgodził. Wiedział, iż jeżeli odmówi, matka przyjdzie pod jego dom, zaczepi jego dzieci, będzie nachodzić żonę. Nie mógł na to pozwolić. Lepiej było stracić pół godziny na tę rozmowę, niż potem męczyć się z jej natręctwem.

Maria Stanisławówna zniknęła z życia syna, gdy miał dziewięć lat. Przez wiele miesięcy po jej wyjeździe chłopiec czekał na jej powrót, całymi dniami siedział przy kuchennym oknie u ciotki Wandy, prawie nie jadł i nie wychodził na podwórko. Ciotka krzyczała na niego, próbowała mu wytłumaczyć, iż matka nie wróci, ale Wojciech wierzył, iż ona go nie porzuciła.

— Ona wróci! — krzyczał, rozcierając łzy po twarzy. — To moja mama! Ona mnie kocha!

— Wojtku, twoja matka nie kocha nikogo poza sobą. Kiedyś to zrozumiesz.

Wtedy nienawidził ciotki Wandy, myślał, iż to przez nią matka uciekła z miasta, zostawiając jedynego syna. Dopiero później, wiele lat potem, zrozumiał, ile dla niego zrobiła. Ciotka zawsze mówiła prawdę o swojej siostrze, choćby była ona dla niego najtrudniejsza.

Maria od młodości była piękna i pewna siebie. Znała swoją wartość, umiała kokietować mężczyzn, ale trzymała ich na dystans, dopóki nie wybrała tego jedynego. Tym wybranym okazał się ojciec Wojciecha.

Tadeusz Stanisławowicz był żonaty, miał dwoje dzieci, kochającą żonę i wysokie stanowisko. To nie powstrzymało dwudziestopięcioletniej Marii przed uwiedzeniem go. To, iż miał pieniądze i wpływy, było dla niej dodatkowym atutem.

Różnica wieku również jej nie przeszkadzała. Tadeusz był od niej starszy o trzydzieści lat, ale był zakochany, więc starał się młodo wyglądać. Otoczył Marię troską, uwagą i, co najważniejsze, finansami. Wynajął dla niej osobne mieszkanie, by wreszcie mogła wyprowadzić się od siostry i zacząć samodzielne życie.

— Na cudzym nieszczęściu swojego nie zbudujesz — ostrzegała ją Wanda, ale Maria tylko machnęła ręką.

— Co ty wiesz o życiu! — prychnęła. — Sama męża straciłaś, a teraz udajesz, iż wszystko wiesz. Daj spokój!

Aby jeszcze mocniej związać się z Tadeuszem, Maria zaryzykowała. Zaszła w ciążę i oświadczyła, iż przerwie ją i odejdzie, jeżeli on nie podejmie radykalnych kroków. Przez „kroki” rozumiała rozwód i ślub z nią.

Tadeusz Stanisławowicz bardzo się denerwował, przygotowywał do rozmowy z żoną, aż w końcu nagle zmarł na atak serca. Nie wytrzymał emocji związanych z tym romansem, a Maria została z niczym.

Na aborcję było już za późno, miała prawie dwadzieścia tygodni, a przez cały ten czas Tadeusz karmił ją obietnicami. Żadnego ślubu nie było — musiała rodzić.

— Nienawidzę go! — krzyczała, gryząc wargi, a Wanda do końca nie była pewna, kogo adekwatnie nWojciech odszedł, a Maria Stanisławówna została sama na ławce, zrozumiawszy w końcu, iż niektórych błędów nie da się naprawić.

Idź do oryginalnego materiału