Sierota, która dorastała w domu dziecka, dostała pracę jako kelnerka w eleganckiej restauracji. Pewnego dnia przez przypadek wylała zupę na zamożnego klienta, co odmieniło jej los.
„Dziewczyno, zdajesz sobie sprawę, co zrobiłaś?!” krzyknął Stanisław, wymachując chochlą. „Zupa na podłodze, klient oblany, a ty stoisz jak słup soli!”
Weronika spojrzała na ciemną plamę na drogim garniturze mężczyzny i poczuła, jak ściska ją w środku. To był koniec jej pracy. Sześć miesięcy wysiłku wszystko na nic. Teraz ten bogacz zrobi awanturę, zażąda odszkodowania, a ona zostanie zwolniona bez odprawy.
„Proszę, przepraszam Zaraz to posprzątam,” wyjąkała, sięgając po serwetki ze stołu.
Mężczyzna uniósł dłoń, by ją zatrzymać:
„Poczekaj. To moja wina. gwałtownie się odwróciłem i rozproszyła mnie rozmowa telefoniczna.”
Weronika zamarła. Przez dwa lata pracy jako kelnerka słyszała różne rzeczy, ale żeby klient przepraszał ją to zdarzyło się pierwszy raz.
„Nie, to moja niezdarność” mamrotała.
„Nie martw się. Garnitur da się wyczyścić. Ale czy się nie oparzyłaś?”
Pokręciła głową, wciąż nie dowierzając sytuacji. Mężczyzna miał około czterdziestu pięciu lat, siwiejące włosy i okulary. Mówił spokojnie, bez sztucznej uprzejmości, którą zwykle przybierali zamożni goście.
„W takim razie pozwól, iż się przebiorę, a ty przyniesiesz nową zupę. Tylko uważaj tym razem,” uśmiechnął się lekko.
Marek, kierownik sali, pojawił się jak spod ziemi.
„Panie Kowalski, przepraszam za incydent! Na pewno zwrócimy koszty garnituru”
„Marek, nie ma potrzeby. Wszystko w porządku.”
Weronika przyniosła nową porcję zupy, ręce wciąż jej drżały. Kowalski jadł powoli, od czasu do czasu spoglądając na nią zamyślony.
„Jak masz na imię?”
„Weronika.”
„Jak długo tu pracujesz?”
„Sześć miesięcy.”
„Podoba ci się?”
Wzruszyła ramionami. Co miała powiedzieć? Praca to praca. Pensja w porządku, ale z zespołem bywa różnie.
„A gdzie pracowałaś wcześniej?”
Pytanie było proste, ale Weronika zesztywniała. Bogaci mężczyźni nie pytają ot tak o przeszłość kelnerki.
„W innej kawiarni,” odpowiedziała krótko.
Kowalski skinął głową i nie drążył tematu. Zapłacił, zostawiając hojny napiwek, i wyszedł.
„Między nami mówiąc, masz szczęście,” burknął Stanisław. „Gdybym miał takiego klienta za młodu, dawno bym już był na emeryturze.”
Tydzień później Kowalski znów przyszedł do restauracji. Zajął to samo miejsce i poprosił, by obsługiwała go Weronika.
„Jak się masz?” spytał, gdy podała mu menu.
„Dobrze.”
„Gdzie mieszkasz?”
„Wynajmuję pokój.”
„Sama?”
Weronika odłożyła menu odrobinę za ostro.
„I co z tego?”
Kowalski uniósł ręce w geście pokoju:
„Przepraszam, nie chciałem być wścibski. Po prostu przypominasz mi kogoś.”
„Kogo?”
„Moja siostra. W twoim wieku też była niezależna.”
Weronika poczuła dziwne ściśnięcie w środku. „Była” czyli już jej nie ma.
„Pracuje gdzieś?”
„Nie,” Kowalski zawahał się. „Odeszła dawno temu.”
Ich rozmowę przerwał inny gość, prosząc o rachunek. Gdy Weronika wróciła, Kowalski kończył sałatkę.
„Mogę tu przychodzić częściej?” spytał. „Podoba mi się tu.”
„Oczywiście, to miejsce publiczne.”
„A jeżeli poproszę, by zawsze obsługiwała mnie pani?”
Weronika wzruszyła ramionami. Klient ma zawsze rację, zwłaszcza gdy dobrze płaci.
Kowalski zaczął przychodzić dwa razy w tygodniu. Zamawiał to samo: zupę, sałatkę, drugie danie. Jadł powoli, czasem cicho rozmawiał przez telefon. Wzorcowy klient.
Stopniowo zaczął opowiadać o sobie. Ma sieć sklepów budowlanych, mieszka z żoną w domu pod miastem. Nie mają dzieci.
„Skąd pochodzisz?” spytał kiedyś.
„Z miasta,” odpowiedziała wymijająco.
„Żyją twoi rodzice?”
„Nie.”
„Dawno odeszli?”
„Ich nie pamiętam. Wychowałam się w domu dziecka.”
Kowalski przerwał, łyżka zawisła nad talerzem.
„Którym?”
„Czternasty zakład wychowawczy przy ulicy Kwiatowej.”
„Rozumiem. Ile masz lat?”
„Dwadzieścia dwa.”
„Kiedy opuściłaś dom dziecka?”
„W wieku osiemnastu lat. Najpierw dali mi miejsce w internacie, potem wynajmowałam samodzielnie.”
Kowalski przestał jeść. Patrzył na nią w dziwny sposób, jakby dopiero teraz ją zauważył.
„Coś nie tak?” spytała Weronika.
„Nie, wszystko w porządku. Po prostu moja siostra też wychowywała się w domu dziecka.”
„Biedna dziewczyna.”
„Tak. Miałem wtedy dwadzieścia lat, studiowałem. Nie mogłem jej zabrać mieszkałem w akademiku, ledwo wiązałem koniec z końcem.”
„I co było dalej?”
„Potem było już za późno.”
W jego głosie było tyle bólu, iż Weronika nie pytała dalej. Nie jej było grzebać w cudzych wspomnieniach.
W następnym tygodniu Kowalski przyniósł jej prezent małe, eleganckie pudełeczko.
„Co to jest?”
„Otwórz.”
W środku były złote kolczyki proste, ale gustowne.
„Nie mogę tego przyjąć.”
„Dlaczego?”
„Bo prawie się nie znamy.”
„Weronika, to tylko drobny upominek. Bez żadnych zobowiązań.”
„Za co?”
Zawahał się na moment.
„Masz jakieś plany na przyszłość?”
„Jakie plany? Pracuję i oszczędzam na mieszkanie.”
„Chciałabyś zmienić pracę?”
„Na jaką?”
„W jednym z moich sklepów zwolniło się stanowisko kierownika. Pensja trzy razy wyższa niż tu.”
Weronika odsunęła się od stołu.
„I co musiałabym zrobić, żeby ją dostać?”
„Pracować. Przyjmować towary, nadzorować sprzedawców, robić raporty. Wszystkiego cię nauczę.”
„Dlaczego ja?”
„Bo jesteś odpowiedzialna. Żadnych skarg przez pół roku, zawsze uprzejma dla gości. I bo chcę ci pomóc.”
„Dlaczego?”
Kowalski zdjął okulary, przetarł je serwetką.
„Moja siostra trafiła do domu dziecka w wieku
















