Młoda dziewczyna o imieniu Dominika zaczęła pracę jako sekretarka w firmie budowlanej w Warszawie. Nie dostała się na studia po szkole, bo jej ojciec był ciężko chory, a matki nie miała—zmarła przy porodzie. W szkole uczyła się francuskiego i uwielbiała ten język, chodziła na dodatkowe kursy, marząc, iż kiedyś się przyda.
**Miłość bez odpowiedzi**
Kiedy pierwszy raz zobaczyła swojego szefa, Tomasza Nowaka, który rano wszedł do recepcji, uprzejmie się przywitał i na moment zatrzymał wzrok na nowej pracowniczce, Dominika oniemiała.
— O mój Boże — pomyślała zdezorientowana — jaki przystojny mężczyzna. — Ale zaraz się otrząsnęła. — Co ja wygaduję? To mój szef, starszy ode mnie i żonaty.
Tomasz miał czterdzieści lat, był przystojny, wysoki, o aksamitnym głosie i niebieskich oczach. Gdy wezwał ją do gabinetu, by przekazać instrukcje, Dominika tonęła w jego spojrzeniu, ale zdążyła skinąć głową, zanim wyszła.
Wyskoczywszy z gabinetu, opadła na krzesło, próbując dojść do siebie.
— Nie, tak nie można. Przyszłam tu pracować. Szef jest żonaty, a wszyscy mówią, iż kocha swoją żonę Ewę.
I rzeczywiście—Tomasz nie widział nikogo poza swoją Ewą. Dzieci nie mieli, ale ich miłość była silna. Koleżanki z pracy plotkowały:
— Co on w niej widzi? Nie jest ładna, ubiera się zwyczajnie. A on—przystojniak.
Częściowo miały rację. Ewa była skromną kobietą, ale dla Tomasza nie istniała inna. Dominika słuchała tych rozmów i w tajemnicy kochała szefa. Marzyła, iż kiedyś ją zauważy.
— Będziemy razem, urodzę mu dziecko. Nie chcę burzyć jego małżeństwa, ale mogę mieć z nim dziecko. Boże, jak ja go kocham! — takie marzenia prześladowały ją każdego dnia.
Dla Dominiki Tomasz stał się jedynym, niespełnionym marzeniem. On traktował ją jak dobrą pracownicę, choć raz podarował jej kwiaty—ale to był jej urodzinowy bukiet. Dla niej jednak to był znak nadziei.
**Przypadkowe spotkanie**
Minęło dwadzieścia lat. I nagle Dominika spotkała go na ulicy—ledwo go poznała. Siwy, starszy mężczyzna szedł powłócząc nogami. Nic nie zostało z dawnego przystojniaka. Serce Dominiki waliło, usta były suche, a on choćby jej nie zauważył.
Chciała go dogonić, przytulić się i wyznać miłość, ale stała jak wryta. Patrzyła za nim i nie zauważyła, iż mówi na głos:
— Boże, co się z nim stało? Czy on na to zasłużył?
— Od kiedy pochował Ewę, zupełnie się poddał, choć minęły tylko dwa lata — usłyszała głos starszej kobiety. — To mój sąsiad, czasem mu pomagam. Samotny, przepija emeryturę. Choć go besztam, ale on już nie daje rady. A przecież nie taki stary—sześćdziesiąt dwa lata.
Dominika była wstrząśnięta. Starsza kobieta to zauważyła:
— A ty, córeczko, kim mu jesteś?
— Nikim — westchnęła i odeszła.
Cały dzień myślała o tym spotkaniu. Nie mogła zasnąć, wspomnienia wracały. Jej jedyna miłość nagle ożyła.
**Szczęśliwy wyjazd do Francji**
Pracowała u Tomasza trzy lata, nigdy nie zdradzając uczuć. Pewnego dnia powiedział:
— Dominika, jedziemy w delegację do Francji. Wiem, iż świetnie znasz francuski. Będą negocjacje, a ja się na tym nie znam. Przygotuj się.
Nie miał pojęcia, jak bardzo ją ucieszył. Dominika marzyła, iż będą sami.
Negocjacje się udały, a przed powrotem Tomasz zaproponował:
— Świętujmy sukces w restauracji. Świetnie ci poszło.
Siedzieli długo. Tomasz upił się—zwykle nie pił, ale tym razem się rozluźnił. Dominika pomogła mu dojść do pokoju. Nagle wziął ją za ręce i przyciągnął.
— Dziękuję, kochanie — szeptał, całując ją.
Nie opierała się, choć wiedziała, iż to źle. Nazywał ją “Ewą”, co ją zabolało, ale i tak była szczęśliwa. Rano wyszła cicho z pokoju.
Gdy Tomasz przyszedł przeprosić, Dominika udawała spokój:
— Nie ma sprawy. To była pomyłka, nikt się nie dowie.
**Czekając na cud i odejście**
Wrócili do Polski. Dominika nie mogła zapomnieć tamtej nocy. Pewnego dnia odkryła, iż jest w ciąży.
— Boże, noszę dziecko ukochanego! — myślała. Ale postanowiła odejść.
Tomasz był zaskoczony, gdy przyniosła wypowiedzenie.
— Co się stało? Pracujesz świetnie.
— Wychodzę za mąż i wyjeżdżam.
— Gratuluję! Dam ci premię za dobrą robotę.
Ojciec Dominiki, choć chory, wspierał ją. Urodziła syna, Kacpra. Gdy chłopiec miał siedemnaście lat, Dominika przypadkiem spotkała Tomasza—zniszczonego, samotnego.
— Nie może tak umrzeć. Ma syna, o którym nie wie.
Poszła do jego mieszkania. Tomasz ledwo ją poznał.
— Ewa odeszła, a ja… — machnął ręką.
Dominika zabrała mu kieliszek i powiedziała stanowczo:
— Przestań się użalać. Masz syna. I mnie!
Tomasz był w szoku.
— Syn? Mam syna Kacpra? Naprawdę? — szeptał.
Następnego dnia przyprowadziła Kacpra. Tomasz wyglądał lepiej—ogolił się, ubrał elegancko.
— Witaj, ojcze — powiedział Kacper.
Tomasz upadł przed Dominiką na kolana.
— Dziękuję ci za wszystko.
Od tamtej pory żyją razem. Tomasz często mówi:
— Trzeba żyć teraźniejszością. Zrozumiałem to dzięki tobie.