Mój mąż znika między pracą a matką, a ja tonę w samotności…
Od ponad roku żyję tak, jakbym była sama. Oficjalnie jestem mężatką – mam dziecko, dom, ale męża… adekwatnie go nie ma. Albo zapracowany do nocy, albo tkwi w mieszkaniu swojej matki. Najgorsze, iż nie widzi w tym problemu. Ani odrobiny współczucia, ani śladu zrozumienia. Dla niego wszystko jest w porządku: pracuje, pomaga mamie, a do domu wpada tylko się przespać.
Znajomi powtarzają: *„Poczekaj, jak skończy się twój urlop macierzyński, wszystko się ułoży”*. A ja myślę – nie chodzi o urlop. Po prostu w końcu przestałam przymykać oczy. Zobaczyłam jasno. Wcześniej go tłumaczyłam – zmęczony, trudna praca – ale teraz widzę, jak powoli, nieubłaganie, rozpada się moje małżeństwo.
Mieszkamy w Poznaniu, w zwykłym dwupokojowym mieszkaniu. Jestem na urlopie macierzyńskim z małym synkiem. Mój mąż, Jakub, pracuje w dużej firmie logistycznej – niedawno dostał awans. Od tamtej pory niemal zniknął z domu. Wraca grubo po północy, rano wstaje i znowu znika. A gdy nie pracuje – jest w swoim „drugim domu”, u matki.
Danuta Stanisławowa, jego mama, po moim porodzie zaczęła go regularnie *„przyciągać”* pod różnymi pozorami: raz gniazdko do naprawy, raz rura do wymiany, raz drzwi zacięte. Byłoby pół biedy, gdyby to były pojedyncze sytuacje, ale stało się to normą. A parę miesięcy temu nagle postanowiła zrobić remont. Akurat teraz, gdy syn ma masę obowiązków w nowej roli. I – o dziwo – remont finansuje mój mąż. My? Ledwo wiążemy koniec z końcem. Pomoc państwowa – śmieszna, nie starczy choćby na połowę pieluch.
Gdy Kuba miał urlop, proponował, żeby remont zrobić wtedy. Ale odmówiła: *„Mi i tak dobrze, nie trzeba nic zmieniać”*. A teraz – *pilne!* Wszystko się rozpada, tapety odklejają, sufit krzywy… I tak mój mąż spędza u niej weekendy. Zawsze to samo: *„Tylko na chwilę wpadnę”*. A wraca po północy. Nie wiem już, kto jest główną kobietą w jego życiu – ja czy mama.
O wnuka Danuta Stanisławowa dopytywała się… przez syna. Ani razu nie zapytała mnie, nie zaproponowała pomocy, nie przyszła pobawić się z malcem, żebym mogła odsapnąć. Za to wydaje rozkazy: *„Kubuś, wpadnij, pomóż mi z szafą, a potem z glazurą”*.
Jestem zmęczona. Zmęczona samotnością przy żywym mężu. Zmęczona widokiem dziecka, które wyciąga rączki do taty, a ten, choćby nie rozbierając się, idzie pod prysznic, je w milczeniu i pada spać. Próbowałam rozmawiać, tłumaczyć, iż potrzebujemy rodziny, a nie wiecznego zabiegania o aprobatę matki. A on tylko macha ręką:
— *Przecież nie latam za babami, pieniądze zostawiam w domu, czego ty jeszcze chcesz? Żebym rzucił robotę?*
Tak, przynosi pieniądze. Tylko iż pieniądze mogę zarobić sama. Ale ojca dla dziecka nie dam rady mu zastąpić, jeżeli on ciągle jest zajęty u babci. Nie potrzebuję bankomatu. Potrzebuję męża. Partnera. Przyjaciela. Ojca dla syna.
A tymczasem siedzę w tym mieszkaniu – z zabawkami, z pieluchami, z nieustannym zmęczeniem. I czuję się porzucona. Zapomniana. Samotna. Choć na palcu mam obrączkę…