Siedziałam w naszej ciasnej kuchni w Łodzi, ściskając zimną filiżankę herbaty, i czułam, jak łzy wściekłości podchodzą mi do gardła. Z mężem, Piotrem, mamy dwójkę dzieci i w teorii wszystko powinno być idealnie: przytulne mieszkanie, samochód, stałe zarobki. Ale nasze szczęście niszczy jego siedemnastoletni syn z pierwszego małżeństwa, Kacper, który mieszka z nami. Część czasu spędza u swojej matki, ale coraz częściej wraca do nas, zamieniając moje życie w koszmar.
Kacper jest jak drzazga w sercu. Traktuje mnie jak służącą, rozrzuca ubrania, zostawia brudne naczynia, a na moje prośby o pomoc tylko przewraca oczami. Najgorzej, iż znęca się nad moim czteroletnim synkiem, Kubą. Widziałam, jak dał mu klapsa tylko dlatego, iż maluch przypadkiem dotknął jego telefonu. Moja dwuletnia córeczka, Zosia, śpi z nami w sypialni, bo w naszym dwupokojowym mieszkaniu nie ma miejsca na jej łóżeczko. Gdyby Kacper wyprowadził się do matki, moglibyśmy urządzić pokój dla dzieci.
Ale on nie chce wyjechać. Jego szkoła jest tuż obok, więc wygodniej mu mieszkać z ojcem. Całe dnie spędza przed komputerem, wrzeszczy przez słuchawki i nie daje Kubie zasnąć. Jestem wykończona: gotuję, sprzątam, zajmuję się maluchami, a on choćby palcem nie kiwnie, żeby pomóc. Jego obecność to jak czarna chmura wisząca nad naszym domem, rozsiewająca zgorzknienie.
Próbowałam rozmawiać z Piotrem, błagałam, żeby wytłumaczył synowi, iż lepiej będzie u matki. Jego była żona, Agnieszka, ma duże trzypokojowe mieszkanie, gdzie mieszka sama. A my we czwórkę tłoczymy się w dwupokojowym, gdzie każdy kąt krzyczy o braku przestrzeni. Czy to sprawiedliwe? Gdyby Kacper chociaż dogadywał się z dziećmi, ale on je traktuje jak powietrze. Kuba, patrząc na niego, zaczyna być opryskliwy i marudny, naśladując starszego brata. Boję się, iż mój syn wyrośnie na takiego samego bezczelnego gbura.
Piotr nie chce nic zmieniać. „To mój syn, nie mogę go wygnać” — powtarza jak mantrę, nie widząc, jak mnie to rani. Kłócimy się przez Kacpra prawie codziennie. Czuję się jak zmęczony koń, który ciągnie cały dom, podczas gdy mąż przymyka oczy na zachowanie syna. Mam dość jego wymówek, tej ślepej miłości do dziecka, które niszczy naszą rodzinę.
Pewnego dnia straciłam cierpliwość. Kacper znów nakrzyczał na Kubę, bo rozlał sok, i nie wytrzymałam:
— Dosyć! To nie hotel, żeby się tak zachowywać! Jak ci się tu nie podoba, to wracaj do matki!
On tylko się uśmiechnął:
— To mój dom, nigdzie nie pójdę.
Zadrżałam z bezsilnej złości. Piotr, słysząc kłótnię, stanął po stronie syna, oskarżając mnie, iż „nie potrafię znaleźć wspólnego języka”. Wyszłam do sypialni, tuląc zapłakaną Zosię, i puściłam łzy. Dlaczego mam znosić tego obcego, aroganckiego nastolatka, skoro jego matka żyje w luksusie i choćby o nim nie pamięta?
Zaczęłam się zastanawiać, jak rozwiązać ten problem. Może sama porozmawiam z Kacprem? Spróbuję wytłumaczyć, iż u matki będzie mu lepiej, a do szkoły może dojeżdżać autobusem? Ale boję się, iż wyśmieje mnie w twarz, a Piotr znów nazwie mnie okrutną. Marzę, żeby Kacper zniknął z naszego życia, żeby moje dzieci mogły dorastać w spokoju. Ale każde jego spojrzenie, każdy złośliwy gest przypomina mi, iż jest tu jak intruz, którego nie da się wykurzyć.
Czasem myślę, żeby spakować rzeczy i wyjechać z dziećmi do mamy, zostawiając Piotra sam na sam z jego synem. Ale kocham męża i nie chcę niszczyć rodziny. Pragnę tylko, żeby w naszym domu zapanował spokój. Dlaczego mam się męczyć, patrząc, jak Kacper dręczy moje dzieci, podczas gdy jego matka cieszy się życiem? Jestem zmęczona złością, zmęczona strachem o maluchy. Potrzebuję wyjścia, ale nie wiem, gdzie go szukać…