„Zięć-pasożyt, czyli jak moja córka zamieniła zdrowy rozsądek na miłość”
Gdy moja Ola po raz pierwszy przyprowadziła swojego chłopaka do naszego domu, coś mi się w nim od razu nie spodobało. Ten zadufany w sobie młodzieniec z pozoru był uroczy — uśmiech do uszu, modne ciuchy, gładkie gadanie. Ale pod tą fasadą? Pustka. Lekkoduśny, wiecznie niezadowolony, zero odpowiedzialności. Pracę zmieniał częściej niż buty na sezon. Raz zarobki za niskie, raz szef „chory na władzę”, raz grafik mu nie pasował. Zawsze winny był ktoś inny, tylko nie on.
Próbowałam córce otworzyć oczy. Płakałam, tłumaczyłam, iż mężczyzna powinien być wsparciem, zwłaszcza w małżeństwie. Ale Ola była ślepa od miłości. Mój mąż, jej ojciec, machnął ręką: „Dorośleje, niech się sparzy, naszym zadaniem jest być obok”. Starałam się to zaakceptować — jej szczęście ważniejsze niż moje przeczucia. Ale jak tu spać spokojnie, gdy przez lata inwestowałaś w jej edukację, kupowałaś mieszkanie w Warszawie, dałaś dobry samochód, a ona nagle wiąże się z tym leniwym narcyzem?
Wesele i tak się odbyło. Byłam, ale bez euforii — tylko dla Oli. Początkowo jakoś się trzymali. Dopóki ona pracowała, jakoś szło. Ale gdy poszła na macierzyński — zaczęły się telefony: „Mamo, pożycz trochę grosza, brakuje na zakupy…” Oczywiście pomagałam. Kocham córkę, wiem, jak ciężko być młodą mamą. Ale gdzie w tym wszystkim był jej mąż?
Okazało się, iż zięć znów rzucił robotę. Nie dlatego, iż nie mógł znaleźć, tylko nie chciał. Wylegiwał się przed telewizorem, a wymówki miał jak z rękawa. Jego rodzice mieszkali gdzieś pod Białymstokiem, choćby na wesele nie przyjechali, zero pomocy. Wszystko spadło na nas.
Długo milczałam. Każda krytyka jej ukochanego kończyła się awanturą. Ale w końcu pękłam. Powiedziałam wprost: „Kamil, jesteś dorosłym facetem, a zachowujesz się jak nastolatek. Nie chcesz pracować, nie pomagasz rodzinie. Po co ty w ogóle jesteś?”
Ola wpadła w furię, a Kamil nagle „odnalazł dumę” i znalazł pracę. Starczyło go na dwa miesiące. Potem znowu zwolnienie — „toksyczne środowisko”, „kiepska wypłata”. Córka jak mantra powtarzała: „Mamo, ty nie rozumiesz, tam byli straszni ludzie…”
Aż w końcu, gdy przywiozłam im zakupy, zastałam go jak zwykle na kanapie z pilotem, a Olę z podkrążonymi oczami i dzieckiem na ręku. Nie wytrzymałam: „Może chociaż kurierem? Masz auto, masz prawo jazdy”. Spojrzał na mnie, jakbym kazała mu nosić cegły. „To nie dla mnie”. Spytałam: „A opieka nad dzieckiem jest?”. Odparł, iż „to nie męskie zajęcie”.
Wtedy podjęłam decyzję. Twardą. Niepopularną. Ale konieczną: „Al„Albo zaczniesz dbać o swoją rodzinę, albo więcej od nas nie zobaczysz ani złotówki — nie będziemy finansować twojego próżniactwa.”