Pierwszą osobą, która zawsze do mnie dzwoniła, była teściowa. zwykle o szóstej rano. Pytała, jak się czuję, jak się ma dziecko. Potem wpadała do nas z drobnymi podarunkami. Wszystko robiła z serca, nie z obowiązku — i może właśnie dlatego czułam się… przytłoczona. Niezręcznie mi było, nie potrafiłam się rozluźnić. Wielokrotnie odmawiałam jej pomocy, ale moje „nie” nigdy nie było przyjęte

przytulnosc.pl 1 tydzień temu

Na początku nasze relacje były całkiem normalne. Nigdy bym nie pomyślała, iż sytuacja przybierze taki obrót. Pierwsze niepokojące sygnały pojawiły się, gdy byłam w ciąży — wtedy zaczęły być widoczne drobne, ale coraz bardziej uporczywe zmiany w zachowaniu pani Jadwigi, matki mojego męża.

Z każdym dniem jej nadgorliwość narastała. W końcu nie wiedziałam już, gdzie się schować. Najlepszym rozwiązaniem było po prostu wrócić do rodziców. Prosiłam męża, żeby z nią porozmawiał, ale to nic nie dawało. A na domiar złego – zaczęto mnie określać mianem „niewdzięcznej synowej”.

Codziennie dzwoniła, wciąż o tej samej porze. Potem przyjeżdżała i brała mnie za rękę, prowadząc do przychodni. Wszystko robiła z troską, tego jej nie można odmówić – ale mnie to zwyczajnie męczyło. Byłam psychicznie wykończona. A gdy próbowałam delikatnie poprosić, by trochę się wycofała, robiła wszystko, by mimo to wciąż być obecna. Czuła się odpowiedzialna. Chciała być potrzebna.

Starałam się być cierpliwa. Nie chciałam psuć relacji, zwłaszcza iż sama czekała na wnuka z ogromną radością. Ale z każdym dniem było coraz gorzej. Wykłady o „idealnym macierzyństwie” stawały się dłuższe, bardziej uciążliwe. Miały w sobie choćby coś wartościowego — ale nie oszukujmy się, były przytłaczające. Ciągnęły się godzinami, a ja milczałam, czekając, aż to się wreszcie skończy.

Myślałam, iż po narodzinach dziecka wszystko się unormuje. Ale miałam złudne nadzieje. Ledwo co wyszłam ze szpitala, a pani Jadwiga oznajmiła mi, iż teraz ja i dziecko przeprowadzamy się do niej. „Skoro Tomek jest w delegacji, ktoś musi się tobą zająć”, rzuciła tonem, który nie znosił sprzeciwu.

Byłam w szoku. Już wcześniej ustaliliśmy, iż po porodzie zamieszkam tymczasowo z rodzicami. Próbowałam jej to przypomnieć, ale tylko ją rozwścieczyłam. Oskarżyła mnie, iż wybieram „swoich” – rodziców, a ją odrzucam, jakby nie była rodziną.

Zrobiłam jednak po swojemu. Pojechałam z dzieckiem do rodziców. Weszłam do pokoju dziecięcego po rzeczy, które wcześniej tam przygotowaliśmy. Ale… niczego nie było. Przez chwilę pomyślałam, iż ktoś nas okradł. Chwilę później zadzwonił dzwonek do drzwi.

Za progiem stała… ona. Uśmiechnięta, jakby nic się nie stało. „Już wszystko przeniosłam do siebie! Urządziłam dla maleństwa cudowny pokoik. Przyjedźcie, poczujecie się jak w domu” — powiedziała z dumą w głosie. Nie mogłam uwierzyć. Jak dorosła kobieta może tak narzucać się drugiemu człowiekowi? Miałam dość.

Dziś jestem z dzieckiem u moich rodziców. Rzeczy malucha są u teściowej. Mąż prosi, bym „zmądrzała” i wróciła do jego matki. Ale ja nie chcę. Nasza relacja wisi na włosku. Jesteśmy o krok od rozwodu.

I nie wiem, co dalej.

Idź do oryginalnego materiału