Poznałam Krzysztofa na imprezie u wspólnej przyjaciółki – był błyskotliwy, czarujący, uśmiechnięty, wydawało się, iż promienieje od środka. Wtedy pierwszy raz naprawdę się zakochałam. Przed nim nie miałam żadnych związków – dorastałam w małym miasteczku, surowe wychowanie, wszystko podporządkowane nauce. Rodzice nie pozwalali choćby myśleć o chłopakach. Zazdrościłam koleżankom, które miały relacje, ale trzymałam się swojego: najpierw dyplom, potem ewentualnie rodzina.
Ale Krzysztof wszystko przewrócił do góry nogami. Zbliżyliśmy się gwałtownie – wydawało się, iż czekałam na niego całe życie. Rozkwitałam przy nim, a on zdawał się tym samym. choćby moi surowi rodzice zaakceptowali nasz związek, i niedługo wzięliśmy skromny ślub. Rok później przyszli na świat bliźniacy – Tomek i Paweł. To było szczęście, ale też próba. Nie byłam gotowa na podwójną odpowiedzialność, ale Krzysztof wtedy był przy mnie – pomagał, uczył się być ojcem. Razem kąpaliśmy, karmiliśmy, wstawaliśmy w nocy. Współczuł, starał się. Wierzyłam, iż mamy szczęście.
Ale wszystko się zmieniło, gdy dzieci podrosły. Stał się obcy. Wracał późno, zmęczony, rozdrażniony. Zaczęłam podejrzewać – czy zdradza? Odpowiedź przyszła sama: kiedyś, gdy brał prysznic, zadzwoniła na jego telefon kobieta. Przedstawiła się jako Jadwiga. I powiedziała, iż spotyka się z moim mężem od ponad roku. Świat się zawalił. Potem była Grażyna. Potem – Kinga. Następnie – Agnieszka i Ola. Wybaczałam. Dla dzieci. Dla rodziny.
Bałam się, iż jeżeli się rozstaniemy, chłopcy wyrosną bez wzoru prawdziwej rodziny. I znosiłam. Przymykałam oczy. Zmywałam z duszy zdradę. Ale gdy chłopcy dorośli i wyprowadzili się z domu, wszystko stało się jasne: między mną a Krzysztofem nie zostało nic. Byliśmy jak sąsiedzi. Żadnej miłości, żadnego szacunku. Rozwiedliśmy się. On odszedł. A ja zostałam. Przyzwyczajałam się do ciszy. Do samotności. Starałam się wypełnić pustkę – przyjaciółmi, hobby, książkami. Żyłam. Bez narzekań. Bez wyrzutów.
Minęło dwanaście lat. Pewnego jesiennego wieczoru zadzwonił dzwonek do drzwi. Na progu stał on. Krzysztof. Posiwiały, przygarbiony, obcy. Poprosił, by wpuścić go do środka. Chciał porozmawiać. Przy herbacie wyznał: nigdy nie znalazł szczęścia. Kobiety zmieniały się jedna za drugą, pracy nie mógł utrzymać, zdrowie zawiodło. Został z niczym. Sam. Nieszczęśliwy. A teraz prosi o przebaczenie. Chce zacząć od nowa.
A ja siedzę i nie wiem, co powiedzieć. Dwanaście lat – ani słowa, ani telefonu, choćby kartki na urodziny. A teraz – przebaczenie, szansa, nowe życie? W środku wszystko boli. Ale serce bije – bo wciąż coś do niego czuję. Nigdy nikogo innego już nie pokochałam. Nie wpuściłam nikogo w swoje życie. On jest ojcem moich synów. Nie jest obcy. Ale już nie tym, kim był.
Nie odpowiedziałam. Siedzę, myślę. Szukam w sobie siły, by wybaczyć. Albo by w końcu odejść.
Ludzie mówią, iż czas leczy rany. Ale czasem tylko zakopuje ból głębiej, by wrócił, gdy już zapomnimy, jak bardzo bolało.