Po co ci to wszystko?

newsempire24.com 2 dni temu

— Po co ci to wszystko?! — wybuchnęła Katarzyna, ściskając mocno filiżankę w dłoniach. — To ty nazywasz mnie bezduszną? Mnie? Najpierw zapomniałeś o podstawach ostrożności, potem o dobrych manierach, a teraz ściągasz pod mój dach brzemienną kobietę i żądasz większego pokoju! Jak ci się podoba taka sytuacja, co, synku?

Głos Katarzyny był twardy, ale prawdziwy. Nie atakowała. Chciała tylko chronić to, co jej pozostało.

Tymczasem Marek krążył po pokoju jak drapieżnik, który szuka dogodnej pozycji do ataku. W jego oczach nie było śladu winy.

…Wszystko zaczęło się dawno temu. Od dnia, gdy Katarzyna i Andrzej — niech spoczywa w pokoju — wprowadzili się do swojego pierwszego mieszkania. Bez łóżka, na dmuchanych poduchach. Z czasem uzbierali na drugie mieszkanie — dla syna. Potem wybudowali dom letniskowy w Mazurach. Dwie sypialnie, aby kiedyś biegały tam wnuki.

Ale Andrzej odszedł, gdy Marek właśnie rozpoczynał studia. Mąż zostawił Katarzynie wszystko: owoce ich wspólnej pracy, wspomnienia i ostatnie źródło ciepła — ich syna.

Marek obronił dyplom, wyprowadził się, ożenił. Katarzyna doczekała się wnuka. Była szczęśliwa. Aż pewnego dnia Marek oznajmił o rozwodzie.

— Nie dogadaliśmy się charakterami. Nie mogłem z nią żyć — powiedział tak, jakby mówił o znalezionym kundelku. — No i tak się umówiliśmy… Skoro jestem ojcem, oddałem jej mieszkanie. W zamian obiecała nie wnosić o alimenty.

Katarzyna złapała się za głowę.

— Brawo, rycerzu. Z pustymi kieszeniami. To nie ty kupowałeś to mieszkanie — syknęła.

Już wtedy przeczuwała, iż za ten cyrk naiwnej hojności zapłaci ona. I nie pomyliła się.

Wkrótce syn wrócił, już z nową żoną. I znów w ciąży.

Prosili, by mogli na jakiś czas zamieszkać u niej. Katarzyna się zgodziła. Na początku.

Starała się być wyrozumiała. Gotowała, sama wymieniała ręczniki w łazience, rozwieszała cudze pranie. choćby zostawiała dodatkowe porcje na kuchence — gdyby Justyna była głodna.

Ale gwałtownie stało się jasne, iż wdzięczności nie będzie.

Justyna nie pracowała, tłumacząc się swoim stanem. Katarzyna nie dyskutowała, choć w głębi duszy nie zgadzała się z tym.

— Na jej miejscu harowałabym przynajmniej do siódmego miesiąca — zwierzyła się przyjaciółce Halinie. — Mieszkania nie mają, Marek ledwo wiąże koniec z końcem. Powinna była wiedzieć, za kogo wychodzi. Powinna myśleć, a nie tylko leżeć.
— Daj spokój, Kasia, bądź wyrozumiała. To w końcu ciężarna dziewczyna… — łagodnie odparła Halina.
— Dziewczyna? Ja też rodziłam, wiem, co to znaczy. Trzeba myśleć, zanim się zrobi dziecko. Ona nie jest ciężko chora, choćby nie ma mdłości. Po prostu ułożyła się wygodnie. I zgadnij, do kogo przyjdą, gdy zabraknie na wózek?
— Poczekaj trochę, może się ułoży. Jak dziecko pójdzie do przedszkola, wróci do pracy…
— Jasne. Jakie przedszkole? Mieli być tu kilka miesięcy.

Sprzątanie też szło opornie. W pokoju Marka wszystko pokrywał kurz. W zlewie stale gromadziły się naczynia. Kubki po herbacie stały w jego pokoju, ciemniejąc od osadu.

Katarzyna znosiła to w milczeniu. Najpierw obserwowała, potem działała.

Tymczasem Marek jakby zniknął w swoim świecie. Wracał późno z pracy, w domu tkwił w telefonie albo bezmyślnie gładził brzuch Justyny i szedł palić na ławkę pod blokiem. Palił długo, z komórką w ręku. Gadał z sąsiadami.

Wiadomo było — takim tempem nie zbiorą na nic.

— Mamo, a zamienimy się pokojami? U nas choćby łóżeczka nie da się postawić — rzucił pewnego dnia, jakby prosił o sól.

Katarzyna nie od razu znalazła odpowiedź. W trzy sekundy przed oczami przemknęły wspólne chwile z Andrzejem. Jak razem tapetowali ściany, jak wybierali zasłony, jak mąż nazywał ich dom twierdzą.

A teraz ktoś zamienia tę twierdzę w ruinę i bezczelnie buduje sobie gniazdko z gruzów.

— Do łóżeczka jeszcze cztery miesiące. Przecież jesteście tu tymczasowo, prawda?

Spuścił wzrok. Justyna odwróciła się. I stało się jasne — nie tymczasowo. Już się tu urządzili. Już zdecydowali.

Syn próbował jeszcze kilka razy. Katarzyna się nie uginała.

Następna awantura wybuchła tydzień później. Marek rzucił przy śniadaniu:

— A może sprzedamy domek? Starczyłoby na wkład własny.

Dobrze, iż Katarzyna siedziała. To już nie była prośba. To było żądanie.

— Marek, całe życie harowaliśmy z tatą na ten dom. Tata włożył w niego duszę, sam prawie projektował. I nie sprzedam go też dlatego, iż nie potrafisz dbać o to, co masz.
— No ale po co ci on? Jesteś sama. A tak wzięlibyśmy kredyt, mieszkalibyśmy osobno, wszystkim byłoby lżej.

Katarzyna szeroko otworzyła oczy. Nie spodziewała się takiego ciosu. Wciąż boleśnie odczuwała brak Andrzeja, czasem płakała w nocy.

— No, chodziło mi… — zmieszał się syn. — Przecież sama nie dasz rady utrzymać tego domu.

Zapadła cisza. Katarzyna zrozumiała nagle — syn i synowa wyssą z niej wszystko. A co z nią będzie, kiedy odda pokój, dom, mieszkanie?

Pewnie nic dobrego. Marek będzie rozdawał to, na co inni pracowali ciężko. Jej zostanie tylko znoszenie.

Nie. Trzeba to przerwać.

— Macie trzy dni, żeby się wyprowadzić — oznajmiła lodowatym tonem. — Gdzie chcecie. Z waszą ciążą, łóżeczkiem i kredytem. Dość.

Zrobiło się cicho. Bardzo cicho. Przez cały kolejny miesiąc nie dostala choćby SMS-a.

Zaczęła lepiej spać. Rano nie słyszała plusku wody, trzaskania szafek, niekończących się pretensji Justyny o zgubione gdzieś w domu rzeczy.

Ale budziła się ciężej.

W kuchni było dziwnie pusto. Mleko kwaśniało, bo nikt go nie pił. Nie trzeba było codziennie gotować obiadu. Telewizor stał wyłączony.

W każdy piątek jeździła na Mazury. Śnieg jeszcze leżał, ale słońce ogrzewało ziemię. Gdy pierwszyKatarzyna spojrzała na zdjęcie Marka z Andrzejem, uśmiechnęła się smutno i poszła nakarmić kota, wiedząc, iż czasem największą miłością jest umieć pozwolić odejść.

Idź do oryginalnego materiału