— Po co ci to wszystko?! — wybuchnęła. — To ty nazywasz mnie bezduszną? Mnie? To ty najpierw zapomniałeś o oszczędnościach, potem o wszelkich przyzwoitościach, a teraz przywlokłeś do mojego domu ciężarną i żądasz większego pokoju! Jak ci się podoba ta sytuacja, synu?
Łucja mówiła twardo, ale szczerze. Nie atakowała. Chciała jedynie bronić tego, co jej pozostało.
Tymczasem Witold krążył po pokoju, jakby wypatrywał dogodnej pozycji do ataku, szukał słabych punktów. Widać było po nim, iż w żadnym razie nie uważał się za winnego.
…Wszystko zaczęło się dawno temu. Od dnia, kiedy Łucja i Wojciech, niech spoczywa w pokoju, wprowadzili się do swojego pierwszego mieszkania. choćby bez łóżka. Zaczęli od dmuchanych materacy. Z czasem uzbierali na drugie mieszkanie, dla syna. Potem wybudowali dom letniskowy nad jeziorem. Dwa segmenty, by kiedyś na werandzie i w ogrodzie bawiły się wnuki.
Ale Wojciech odszedł, gdy Witold ledwo zaczął studia. Mąż zostawił Łucji wszystko: owoce ich wspólnej pracy, szczęśliwe wspomnienia i ostatnie źródło ciepła i euforii — ich syna.
Witek skończył studia, wyprowadził się, ożenił. Łucja doczekała się wnuka. Była szczęśliwa. Jednak po roku Witold oznajmił, iż się rozwodzi.
— Nie zgadzaliśmy się charakterami. Nie da się z nią żyć — powiedział, jakby mówił o przygarniętym szczeniaku. — No i tak się umówiliśmy… Skoro jestem ojcem, podarowałem jej mieszkanie. W zamian obiecała nie wnosić o alimenty.
Łucja złapała się za głowę.
— No brawo, rycerzu. Z pustymi kieszeniami. Przecież nie ty kupowałeś to mieszkanie — zbeształa go.
Już wtedy przeczuwała, iż za tę sztuczkę wielkoduszności zapłaci ona. I nie pomyliła się.
Niedługo potem syn wrócił, tym razem z nową żoną. I już w ciąży.
Prosili, by mogli u niej jakiś czas pomieszkać. Łucja nie miała nic przeciwko. Na początku.
Starała się być życzliwa. Gotowała, sama wymieniała ręczniki w łazience, wieszała ich ubrania na suszarce. choćby weszła jej w nawyk zostawianie dodatkowych porcji na kuchence: może Julka zgłodnieje.
Ale gwałtownie stało się jasne, iż wdzięczności się nie doczeka.
Jula nie pracowała, tłumacząc, iż w jej stanie to niemożliwe. Łucja nie dyskutowała, starała się rozumieć, choć w głębi duszy się z tym nie zgadzała.
— Gdybym to ja była w ciąży, harowałabym przynajmniej do siódmego miesiąca — żaliła się przyjaciółce Bronisławie. — Mieszkania nie mają, Witold ledwo wiąże koniec z końcem. Powinna była wiedzieć, za kogo wychodzi. Powinna myśleć, iż sam tego nie udźwignie. A ona tylko leniuchuje.
— No, Łucja, zrozum ją. W końcu to ciężarna dziewczyna… — łagodnie odpowiedziała Bronisława.
— Dziewczyna? Ja też kiedyś rodziłam, wiem, jak to jest. Trzeba myśleć głową, zanim się zrobi dzieciaka. Nie jest ciężko chora, choćby nie ma mdłości. Po prostu wygodnie jej się urządziła. Jak myślisz, do kogo przybiegną, gdy nie starczy im na wózek?
— Poczekaj trochę, może się wszystko ułoży. Jak tylko dziecko pójdzie do przedszkola, wróci do pracy…
— Ach, co ty. Jakie przedszkole? Mieli być tylko na kilka miesięcy — pocieszała się Łucja.
Sprzątanie też szło jak po grudzie. W pokoju syna wszystko pokrywała cienka warstwa kurzu. Łucja nie nadążała zmywać naczyń — w zlewie wciąż coś się pojawiało. Kubki po herbacie stały nieumyte tygodniami, czerniejąc od osadu.
Łucja znosiła to cierpliwie. Zawsze najpierw obserwowała, potem działała.
Tymczasem Witold, jak na złość, zdawał się żyć w jakiejś równoległej rzeczywistości. Znikał w pracy do późna, a w domu albo grzebał w telefonie, albo od niechcenia gładził brzuch Julki i wychodził zapalić na ławkę przed blokiem. Palił długo, wpatrzony w telefon. Gadał o głupotach z sąsiadami.
Było jasne, iż w tym tempie nigdy nie uzbierają na swoje.
— Mamo, może zamienimy się pokojami? U nas choćby łóżeczka nie da się postawić — rzucił pewnego dnia tak nonchalantnie, jakby prosił o sól.
Łucja nie od razu znalazła odpowiedź. W trzy sekundy przed oczami przemknęły jej obrazy z przeszłości. Jak z Wojtkiem z miłością tapetowali ściany, jak wybierali zasłony, jak mąż uśmiechał się i nazywał ich dom twierdzą.
A teraz ktoś zamienia tę twierdzę w ruinę i bezczelnie buduje sobie gniazdko z gruzu.
— Do łóżeczka jeszcze cztery miesiące. Przecież jesteście tu tylko tymczasowo, nie na stałe, prawda?
Spuścił wzrok. Jula odwróciła się. I stało się jasne: nie tymczasowo. Powoli się tu urządzali. Już wszystko postanowili.
Syn próbował jeszcze kilka razy negocjować. Łucja nie ustąpiła.
Kolejna awantura wybuchła tydzień później. Witold rzucił przy śniadaniu:
— A może sprzedamy działkę nad jeziorem? Starczyłoby na wkład własny.
Dobrze, iż Łucja wtedy siedziała. To już nie była prośba. To było żądanie.
— Witu, całe życie z twoim ojcem harowaliśmy na ten dom. Tata włożył w niego całą duszę, sam nad tym projektem siedział. I nie sprzedam go też dlatego, iż nie umiesz szanować tego, co masz.
— No ale po co ci on? Jesteś sama. A tak wzięlibyśmy kredyt, mieszkalibyśmy osobno, wszystkim byłoby lżej.
Łucja szeroko otworzyła oczy. Nie spodziewała się takiego ciosu w najczulsze miejsce. Wciąż boleśnie odczuwała brak Wojtka, czasem płakała w nocy.
— No, chodziło mi tylko… — zmieszał się syn. — Przecież i tak sama nie dasz rady utrzymać tego domu.
Zapadła cisza. Łucja nagle zrozumiała: syn i synowa wyssą z niej wszystko. A co z nią będzie, gdy odda pokój, dom, mieszkanie?
Prawdopodobnie nic dobrego. Witold dalej będzie rozdawał to, na co inni harowali. Łucji zostanie tylko znoszenie.
Nie, to trzeba było skończyć.
— Macie trzy dni, żeby się wynieść — oznajmiła lodowatym tonem. — Gdzie chcecie. Ze swoją ciążą, łóżeczkiem i kredytem. DoPo latach, gdy wnuk pierwszy raz przyszedł sam odwiedzić babcię, Łucja uśmiechnęła się, widząc w jego oczach ten sam upór, który niegdyś tak ją irytował w ojcu.