Po co tobie to wszystko?

polregion.pl 6 dni temu

— Tylko tyle cię to obchodzi? Nazywasz mnie bezduszną? Mnie? To ty najpierw zapomniałeś o oszczędnościach, potem o wszelkich zasadach przyzwoitości, a teraz przyprowadzasz do mojego domu brzemienną kobietę i żądasz większego pokoju! Jak ci się podoba taka sytuacja, synku?

Halina mówiła ostro, ale szczerze. Nie atakowała—próbowała tylko bronić tego, co jej zostało.

Tymczasem Krzysztof krążył po pokoju, jakby szukał dogodnej pozycji do ataku, wypatrując słabości. Widać było po nim, iż wcale nie uważa się za winnego.

…Wszystko zaczęło się dawno temu. Od dnia, gdy Halina i Wojciech (niech spoczywa w pokoju) wprowadzili się do swojego pierwszego mieszkania. choćby bez łóżka—spali na dmuchanych materacach. Z czasem uzbierali na drugie mieszkanie, dla syna. Potem wybudowali domek letniskowy. Dla dwóch rodzin, żeby pewnego dnia na tarasie i w ogrodzie bawiły się wnuki.

Ale Wojciech odszedł, gdy Krzysztof ledwo zaczął studia. Mąż zostawił Halinie wszystko: owoce ich wspólnej pracy, szczęśliwe wspomnienia i jedyne źródło ciepła i radości—ich syna.

Krzysztof skończył studia, wyprowadził się, ożenił. Halina doczekała się wnuka. Była szczęśliwa. Aż rok później Krzysztof oznajmił, iż się rozwodzi.

— Nie dogadaliśmy się charakterami. Nie mogę z nią żyć—powiedział, jakby mówił o przygarniętym szczeniaku. — No i się umówiliśmy… Skoro jestem ojcem, podarowałem jej mieszkanie. W zamian obiecała nie wnosić alimentów.

Halina złapała się za głowę.

— Brawo. Prawdziwy rycerz. Z wiatrem w kieszeni. Nie ty kupowałeś to mieszkanie—wytknęła.

Już wtedy przeczuwała, iż za ten cyrk wielkoduszności zapłaci ona. I nie myliła się.

Wkrótce syn wrócił—już z nową żoną. I już w ciąży.

Prosili, by mogli na jakiś czas u niej zamieszkać. Halina nie miała nic przeciwko. Na początku.

Starała się być uprzejma. Gotowała, sama wymieniała ręczniki w łazience, rozwieszała cudze ubrania na suszarce. choćby przyzwyczaiła się zostawiać dodatkowe porcje na kuchence—może Justyna będzie głodna.

Ale gwałtownie okazało się, iż wdzięczności nie będzie.

Justyna nie pracowała, tłumacząc, iż w jej stanie to niemożliwe. Halina nie sprzeczała się, starała się zrozumieć, choć w głębi duszy się nie zgadzała.

— Na jej miejscu pracowałabym przynajmniej do siódmego miesiąca—narzekała Halina przyjaciółce Elżbiecie. — Nie mają własnego mieszkania, Krzysiek zarabia marne grosze. Powinna była wiedzieć, za kogo wychodzi. Powinna zrozumieć, iż sam nie da rady. A ona się leni.
— No, Halinka, zrozum ją. W końcu to ciężarna dziewczyna…—łagodnie odpowiedziała Elżbieta.
— Dziewczyna jak z piosenki. Ja też kiedyś rodziłam, wiem, jak to jest. Trzeba myśleć głową, zanim zrobi się dziecko. Nie jest ciężko chora, choćby nie ma mdłości. Po prostu wygodnie się urządziła. Jak myślisz, do kogo przybiegną, gdy zabraknie im na wózek?
— Poczekaj trochę, może się wszystko ułoży. Jak dziecko pójdzie do przedszkola, wróci do pracy…
— Akurat. Jakie przedszkole? Mieli być tylko na kilka miesięcy—próbowała się uspokoić Halina.

Sprzątanie też szło opornie. W pokoju syna wszystko pokrywała cienka warstwa kurzu. Halina nie nadążała zmywać naczyń—w zlewie ciągle coś się pojawiało. Filiżanki po herbacie w ogóle nie były myte. Zostawały w pokoju Krzysztofa i stopniowo czerniały od osadu.

Halina znosiła to cierpliwie. Przywykła najpierw obserwować, potem działać.

Krzysztof zaś, jak na złość, zdawał się znikać w jakimś równoległym świecie. Pracował do późna, a w domu albo wpatrywał się w telefon, albo od niechcenia głaskał brzuch Justyny i szedł palić na ławkę przed domem. Palił długo, ze telefonem w dłoni. Gadał o niczym z sąsiadami.

Było jasne, iż w takim tempie pieniądze się nie pojawią.

— Mamo, a może zamienimy się pokojami? U nas choćby łóżeczka nie ma gdzie postawić—rzucił pewnego dnia tak lekko, jakby prosił o sól.

Halina nie od razu znalazła odpowiedź. W trzy sekundy przed oczami przewinęły się sceny z ich wspólnego życia. Jak z Wojtkiem tapetowali ściany, jak wybierali zasłony, jak mąż uśmiechał się i nazywał ich dom twierdzą.

A teraz ktoś zamienia tę twierdzę w ruinę i bezczelnie buduje swoje gniazdko z gruzów.

— Do łóżeczka jeszcze cztery miesiące. Mieliście być u mnie tymczasowo, a nie na stałe, prawda?

Spuścił wzrok. Justyna odwróciła się. I stało się jasne: nie tymczasowo. Powoli się tu urządzali. Już podjęli decyzję.

Syn próbował jeszcze kilka razy negocjować. Halina nie ustępowała.

Następna wielka awantura wybuchła tydzień później. Krzysztof rzucił podczas śniadania:

— A może sprzedamy domek? Starczy na wkład własny.

Dobrze, iż Halina wtedy siedziała. To już nie była prośba. To było jawne żądanie.

— Krzysiu, całe życie z twoim ojcem harowaliśmy na ten dom. Tata włożył w niego całą duszę, sam prawie go projektował. I nie sprzedam go też dlatego, iż nie umiesz dbać o majątek.
— No ale po co ci on? Jesteś teraz sama. A tak wzięlibyśmy kredyt, mieszkalibyśmy osobno, wszystkim byłoby lżej.

Halina szeroko otworzyła oczy. Nie spodziewała się takiego ciosu w najczulsze miejsce. Wciąż boleśnie odczuwała brak Wojtka, czasem choćby płakała w nocy.

— No, chodziło mi tylko…—zająknął się syn. — I tak sama nie dasz rady utrzymać tego domu.

Zapadła cisza. Halina nagle zrozumiała: syn i synowa wyssą z niej wszystkie soki. A co z nią będzie, gdy odda pokój, domekHalina westchnęła głęboko, otworzyła drzwi i wyszła na taras, gdzie czekał na nią stary, zaufany kot, jedno jedyne stworzenie, które nigdy nie żądało od niej więcej, niż mogła mu dać.

Idź do oryginalnego materiału