Pół roku pod jednym dachem z teściową: jak zniszczyła nasz związek

polregion.pl 5 dni temu

Pół roku pod jednym dachem z teściową: jak zrujnowała nasze małżeństwo

Pół roku temu moje życie zamieniło się w niekończącą się spiralę nerwów. Wtedy teściowa – Zofia Stanisławówna – ogłosiła, iż nie może już dłużej żyć sama. Łzy, presja, opowieści o samotności i nocnych lękach. Naciskała na męża tak mocno, iż on, choćby nie pytając mnie o zdanie, możliwie jak najszybciej sprowadził ją do nas – do naszego dwupokojowego mieszkania w centrum Gdańska.

Miała przecież własny dom z ogrodem i przestronną kuchnią. Ale tam najwyraźniej zrobiło się „za cicho”. Choć nikt jej nie porzucił, nikt nie ignorował. Odwiedzaliśmy ją, przywoziliśmy zakupy, pomagaliśmy z lekami. Jednak ona postanowiła inaczej – zapragnęła totalnej kontroli. Nad synem. Nade mną. Nad naszym życiem.

Zofia Stanisławówna to kobieta nie do zniesienia. Uparta, kapryśna, z manią wielkości. Dopóki żył jej mąż, jeszcze jakoś trzymała fason. Ale po jego śmierci, gdy odszedł człowiek, który przynajmniej w części ją powstrzymywał, zaczął się prawdziwy koszmar.

Najpierw była żałoba. Wszyscy przeżywaliśmy stratę. Ona naprawdę cierpiała, a ja, mimo chłodu w naszych relacjach, starałam się być blisko. Nie zostawialiśmy jej samej ani na dzień. ale po paru miesiącach w jej oczach znów zapłonął ogień. I niestety – nie życzliwości, a władzy.

Znów zaczęła rzucać w moją stronę cięte uwagi:

— Mogłabyś chociaż się uczesać, zanim mąż wróci z pracy.
— Co to za mięso? Twarde jak podeszwa. Matka cię gotować nie nauczyła?

A do tego te wieczne porównania: „U Ani syn zajada barszcz i chwali. A twój tylko się krzywi…”. Tylko iż Ania to kuzynka z trójką dzieci i mężem, który bez pozwolenia choćby ust nie otworzy.

Gdy zaproponowała, żebyśmy się do niej wprowadzili, stanęłam okoniem. Tak, jej dom jest większy. Ale tam nie mogłabym choćby swobodnie oddychać. Nasze mieszkanie co prawda małe, ale w centrum, blisko pracy, przedszkola, sklepy. I najważniejsze – to nasz dom. Ale nikt mnie nie słuchał. Mąż słyszał tylko ją:
— Mamo, jesteś sama… No jasne, wprowadź się do nas, trochę u nas pobędziesz, odpoczniesz.

Błagałam go, żeby się zastanowił. Ostrzegałam. Wiedziałam, jak to się skończy. Ale on obiecał:
— To tylko tymczasowo. Będę pilnował. Nie dam cię skrzywdzić.

Minęło pół roku. W tym czasie przestałam siebie poznawać. Stałam się nerwowa, zmęczona, wyczerpana. Każdy dzień jak sen na jawie. Od rana do wieczora obsługuję dorosłą, w pełni sprawną kobietę, która uznała, iż mam kręcić się wokół niej jak kelnerka w pięciogwiazdkowym hotelu.

— Herbatę z cytryną, ale nie gorącą.
— Włącz serial, ale nie ten, bo skacze mi ciśnienie.
— Chodźmy na spacer, bo siedzę tu jak pies na łańcuchu.

A jeżeli zrobię coś nie tak – zaczyna się przedstawienie:
— Źle się czuję! Wezwij karetkę! Serce mi wali!

Z mężem od dawna planowaliśmy urlop – marzyliśmy, żeby wyrwać się choć na tydzień nad morze, odpocząć. Tak bardzo na to czekałam. Ale gdy tylko o tym wspomnieliśmy – Zofia Stanisławówna urządziła przedstawienie. Łzy, lament:
— Znowu mnie zostawiacie! Jestem chora! Nikomu nie jestem potrzebna! Albo jedziecie ze mną, albo wcale!

Mąż, jak zwykle, nie powiedział nic. Wzruszył tylko ramionami.
— No co mam zrobić… To moja matka…

A ja już wiem, co zrobię. Nie chcę tego dłużej. Nie prosiłam o pałace, diamenty ani luksusy. Chciałam po prostu żyć z mężem i dziećmi w domu, gdzie nikt nie będzie mi dyktował, jak kroić marchewkę. Ale i tego mi nie dano.

Rodzina rozpada się na moich oczach. Czuję, jak znika szacunek, jak gaśnie miłość. Mój mężczyzna wybrał bycie synem. A ja mam dość bycia ofiarą.

Jeśli dla niego matka jest ważniejsza niż żona i rodzina – niech zostanie przy niej. Nie jestem z żelaza. Jestem kobietą, a nie cieniem uginającym się pod cudzą wolą. A jeżeli rozwód to cena za mój spokój – jestem gotowa ją zapłacić.

Idź do oryginalnego materiału