Mój syn postąpił ze mną i swoją młodszą siostrą tak podle, iż do dziś nie mogę dojść do siebie. Jego zdrada przebiła moje serce jak nóż, niszcząc zaufanie, którym darzyłam go przez całe życie. Ta historia to opowieść o miłości matki, zrujnowanych nadziejach i rodzinnej tragedii, która pozostawiła nas wszystkich w gruzach.
Nazywam się Stanisława Kowalska, mam 62 lata. Mieszkam w małym miasteczku na południu Polski, gdzie wychowałam dwoje dzieci – syna Marka i córkę Bogusławę. Niedawano poprosiłam Marka, żeby zwolnił mieszkanie, które zajmował z rodziną, aby Bogusława mogła się tam wprowadzić. Ale to, co zobaczyłyśmy, gdy weszłyśmy tam z córką, wstrząsnęło nami do głębi. Marek i jego żona Ewa nie tylko się wyprowadzili – zniszczyli wszystko: zerwali tapety, wyrwali panele, zabrali żyrandole, zasłony, a choćby wannę i sedes. Jestem pewna, iż to była zemsta, a podżegała go Ewa.
Dziesięć lat temu, gdy Marek ożenił się z Ewą, odziedziczyłam po cioci dwupokojowe mieszkanie. Młodzi spodziewali się wtedy pierwszego dziecka i chcąc pomóc, pozwoliłam im tam zamieszkać. „Pobądźcie na razie – powiedziałam. – Ale to nie jest wasze na zawsze, tylko tymczasowe lokum, dopóki nie kupicie własnego”. Mieszkanie było stare, wymagało remontu, bo mieszkała w nim starsza kobieta. Marek z Ewą, przy wsparciu jej rodziców, zainwestowali w naprawy: wymienili okna, instalację elektryczną, hydraulikę, wyrzucili starą meblościankę i urządzili wszystko od nowa. Cieszyłam się, iż stworzyli przytulne miejsce, ale zawsze przypominałam – to nie ich własność.
Lata mijały. Marek i Ewa doczekali się dwójki dzieci, zapisali je do przedszkola i szkoły niedaleko domu. Było im wygodnie, i zdawało mi się, iż zapomnieli o moich słowach. Przez dziesięć lat nie odłożyli na kredyt, nie zrobili kroku w stronę własnego mieszkania. Ich życie toczyło się spokojnie, a ja milczałam, nie chcąc burzyć ich szczęścia. Wszystko się zmieniło, gdy Bogusława, moja młodsza córka, powiedziała, iż chce żyć samodzielnie. Ma 24 lata, właśnie skończyła uczniówkę, zaczęła pracę i marzy o własnym życiu, o założeniu rodziny. Uznałam, iż nadszedł czas, by przekazać mieszkanie jej.
Kiedy powiedziałam Markowi, iż muszą się wyprowadzić, zbladł. „Jak to – wyrzucacie nas?” – wykrzyknął. Ewa milczała, ale w jej oczach widziałam złość. „Mówiłam, iż mieszkanie nie jest wasze na zawsze – odpowiedziałam stanowczo. – Przez tyle lat mogliście uzbierać na swoje. Wynajmijcie coś albo przenieście się do rodziców Ewy”. Dałam im miesiąc na znalezienie nowego miejsca, ale ten miesiąc zamienił się w koszmar. Kłóciliśmy się codziennie, Marek krzyczał, iż rujnuję im życie, Ewa oskarżała mnie o niesprawiedliwość. Trwałam w postanowieniu, ale serce pękało od ich nienawiści.
W końcu się wyprowadzili. Przyszłam z Bogusławą posprzątać przed jej wprowadzką. Ale to, co zastałyśmy, przerosło najgorsze wyobrażenia. Mieszkanie przypominało ruinę: gołe ściany po zdartych tapetach, podłoga pozbawiona paneli, puste otwory po stylowych żyrandolach, choćby wanny i sedesu brakowało. Złapałam za telefon, ręce mi drżały: „Jak mogłeś tak potraktować mnie i siostrę? To podłość!”. Odparł ostro: „Nie zostawię Bogusi mieszkania z remontem! My z Ewą sami wszystko robiliśmy, wydawaliśmy pieniądze, czas, siły. Dlaczego mam jej taki prezent wręczać?”
Jego słowa mnie dobiły. Bogusława stała obok i płakała. Ma dopiero 24 lata, nie ma środków na remont, a ja, emerytka, nie mogę pomóc – moja renta ledwo starcza na własne potrzeby. Mieszkanie nie nadaje się do zamieszkania, a Marek i Ewa najwyraźniej cieszą się z naszej rozpaczy. Dałam im dach nad głową, wsparcie, a oni odwdzięczyli mi się zniszczeniem. To nie tylko zemsta – to zdrada, której nie potrafię wybaczyć. Moja córka została bez domu, a ja – bez wiary we własnego syna. I teraz zadaję sobie pytanie: gdzie popełniłam błąd, wychowując go?