Dzisiaj piszę te słowa z ciężkim sercem, bo to, co zrobił mój syn, złamało mnie na zawsze. Jego zdrada wbiła się we mnie jak nóż, niszcząc zaufanie, którym go darzyłam przez całe życie. To opowieść o miłości matki, zrujnowanych nadziejach i tragedii rodzinnej, która pozostawiła nas wszystkich w rozpaczy.
Nazywam się Danuta Kowalska, mam 62 lata. Mieszkam w niewielkim miasteczku na południu Polski i wychowałam dwoje dzieci – syna Marcina i córkę Justynę. Niedawno poprosiłam Marcina, aby opuścił mieszkanie, które zajmował z rodziną, by Justyna mogła się tam wprowadzić. Ale to, co zobaczyłyśmy z córką, gdy tam weszłyśmy, było prawdziwym szokiem. Marcin i jego żona Katarzyna nie tylko się wyprowadzili – dosłownie zniszczyli wszystko: zerwali tapety, wyrwali panele, zabrali żyrandole, zasłony, a choćby zabrali ze sobą wannę i toaletę. Jestem pewna, iż to była zemsta, a Katarzyna stała za tym wszystkim.
Dziesięć lat temu, gdy Marcin ożenił się z Katarzyną, odziedziczyłam po ciotce dwupokojowe mieszkanie. Młodzi spodziewali się wtedy pierwszego dziecka, więc, chcąc im pomóc, pozwoliłam im tam zamieszkać. „To nie jest wasze na zawsze – powiedziałam wtedy – tylko tymczasowe lokum, dopóki nie kupicie własnego”. Mieszkanie było stare, bez remontu, bo wcześniej mieszkała tam starsza pani. Marcin i Katarzyna, przy wsparciu jej rodziców, zainwestowali w remont: wymienili okna, instalację elektryczną, hydraulikę, wyrzucili starą meble i urządzili wszystko od nowa. Cieszyłam się, iż jest tam teraz przytulnie, ale zawsze przypominałam – to nie jest ich własność.
Lata mijały. Marcin i Katarzyna doczekali się dwójki dzieci, zapisali je do przedszkola i szkoły w okolicy. Czuli się tam dobrze i chyba zapomnieli o moich słowach. Przez te dziesięć lat nie odłożyli na kredyt, nie zrobili choćby kroku w stronę własnego mieszkania. Ich życie płynęło spokojnie, a ja milczałam, nie chcąc burzyć ich szczęścia. Ale wszystko się zmieniło, gdy Justyna, moja młodsza córka, oznajmiła, iż chce mieszkać sama. Ma 24 lata, właśnie skończyła studia, zaczęła pracę i marzy o własnym życiu, o założeniu rodziny. Uznałam, iż to czas, by przekazać mieszkanie jej.
Gdy powiedziałam Marcinowi, iż muszą wyprowadzić się, zbladł. „Jak to – wyrzucasz nas?” – wykrzyknął. Katarzyna milczała, ale w jej oczach widziałam złość. „Mówiłam, iż to mieszkanie nie jest wasze na zawsze – odpowiedziałam stanowczo. – Mieliście czas, żeby kupić coś swojego. Wynajmijcie coś albo przeprowadźcie się do rodziców Katarzyny”. Dałam im miesiąc na znalezienie nowego miejsca, ale ten miesiąc stał się koszmarem. Kłóciliśmy się codziennie, Marcin krzyczał, iż niszczę ich życie, a Katarzyna oskarżała mnie o niesprawiedliwość. Trzymałam się mocno, ale ich nienawiść rozrywała mi serce.
W końcu się wyprowadzili. Przyszłam tam z Justyną, żeby posprzątać przed jej wprowadzką. To, co zobaczyłyśmy, było gorsze niż najgorszy sen. Mieszkanie wyglądało jak po wojnie – gołe ściany, podłogi z wyrwanymi panelami, puste sufity bez lamp, brakowało choćby wanny i toalety. Drżąc z gniewu i bólu, zadzwoniłam do Marcina: „Jak mogłeś tak postąpić wobec mnie i siostry? To podłość!”. Odpowiedział szorstko: „Nie zostawię Justynie mieszkania po remoncie! My z Katarzyną sami wszystko robiliśmy, wydawaliśmy pieniądze, czas i siły. Dlaczego miałaby dostać to w prezencie?”.
Jego słowa dobiły mnie. Justyna, stojąca obok, płakała. Ma dopiero 24 lata, nie ma pieniędzy na remont, a ja, emerytka, nie mogę jej pomóc – moja renta ledwo starcza na życie. Mieszkanie nie nadaje się do zamieszkania, a Marcin i Katarzyna pewnie cieszą się z naszej rozpaczy. Dałam im dach nad głową, wsparcie, a oni odpłacili mi ruiną. To nie tylko zemsta – to zdrada, której nie potrafię wybaczyć. Moja córka została bez domu, a ja straciłam wiarę we własnego syna. I teraz zadaję sobie pytanie: gdzie popełniłam błąd, wychowując go?