„Porzuciła dziecko pod naszymi drzwiami… Od razu wiedziałam, iż to przeznaczenie”

newsempire24.com 1 dzień temu

**Dzisiaj, 15 maja.**

Życie ma takie chwile, gdy świat wokół nagle staje w miejscu. Jeden oddech — i nic już nie będzie takie samo. Moja historia jest właśnie taka. Nie zapomnę tego poranka, gdy w drzwiach naszego domu w Katowicach zaczęła się nowa strona mojego życia. Ta, na której napisane było: „mama”.

Z mężem jesteśmy razem od ośmiu lat. Przez ten czas było wszystko: nadzieja, rozczarowanie, łzy, próby… Marzyliśmy o dziecku od samego ślubu. Ale ani naturalna ciąża, ani drogie zabiegi in vitro nie dały rezultatu. Raz za razem przechodziłam przez ból, hormonalne zastrzyki, puste testy i to ciche poczucie beznadziejności. Ciało odmawiało przyjęcia nowego życia, a dusza nie umiała się z tym pogodzić.

Po kolejnej porażce zdecydowaliśmy się na adopcję. Zebraliśmy dokumenty, przeszliśmy komisje, dostaliśmy zgodę. Pozostało tylko czekać. Czekać na telefon: „Przyjeżdżajcie, jest dziecko”. Ale i to okazało się trudne. Chciałam niemowlę — nie trzylatka, nie ucznia, ale malutkiego człowieka, by przeżyć z nim każdy pierwszy krzyk, krok, uśmiech. A na takie dzieci — kolejka jak do świętego Mikołaja. Próbowałam wszystkich możliwych kontaktów, ale bez skutku. Dni mijały, a telefon milczał. Ja też milczałam. Tylko co rano budziłam się z nadzieją, iż może dziś…

Przyjaciele, sąsiedzi, choćby koledzy z pracy wiedzieli, iż chcemy zostać rodzicami. Nie ukrywaliśmy naszej walki ani bólu. Wszyscy wiedzieli, jak bardzo tego pragniemy.

A potem — ten poranek. Dzwonek do drzwi o świcie. Ledwo się obudziłam, narzuciłam szlafrok, myśląc, iż to sąsiad albo listonosz. Otwieram… i zamieram. Na wycieraczce stała duża torba sportowa. W środku — maleńka, niemal przezroczysta istotka, owinięta w starą kołdrę. Ciepła, żywa i jakby moja.

Wpadłam w panikę, wniosłam ją do domu, ręce mi drżały, serce waliło. To była dziewczynka. Malutka, z nie zagojoną jeszcze pępowiną. Dopiero co urodzona. Mąż wezwał policję. A ja już zdążyłam ją przewinąć, ogrzać, przytulić. Serce tłukło mi się jednocześnie z trwogą i szczęściem.

Gdy przyjechali funkcjonariusze, spisali protokół i oczywiście zabrali dziewczynkę. A ja płakałam. Błagałam, by zostawili. Mówiłam, iż od lat marzymy o dziecku, iż jesteśmy gotowi wziąć odpowiedzialność od zaraz. Ale prawo to prawo.

Nazajutrz złożyłam dokumenty o adopcję. Jeden z policjantów powiedział:
— Niech pani poczeka. Może się znajdzie matka. Tak bywa.

I w tym „może” znalazłam iskrę nadziei. Kto mógł wiedzieć? Kto wiedział, iż czekamy na dziecko? Która kobieta mogła tak postąpić?

I wtedy przypomniałam sobie… W sąsiedniej klatce mieszkała cicha, nieśmiała dziewczyna, Kinga. Przyjechała z prowincji, uczyła się w technikum. Dawno jej nie widziałam. Nagle olśnienie. Poszłam do niej. Gdy otworzyła drzwi i zobaczyła mnie — rozpłakała się od razu. Jakby czekała na ten moment.
— To moje dziecko — powiedziała, nie czekając na pytanie. — Wiedziałam, iż chcecie naszą córeczkę. Ja nie dam rady… Nie mam nikogo. Nie mogłam wrócić do domu ze wstydem. A u was będzie szczęśliwa…

Usiadłam obok, objęłam ją. Powiedziałam, iż nikt jej nie potępia. Że pomogę. Że można złożyć oficjalną zgodę na adopcję. Że jej córka będzie bezpieczna. I kochana. Bardzo kochana.

Teraz mamy naszą Łucję. Małe cudo. Dziewczynkę z ciepłym spojrzeniem, charakterkiem i głośnym śmiechem, który wypełnia cały dom. Kinga wyjechała. Powiedziała, iż nie zniesie bliskości — to dla niej zbyt bolesne. Ale wiem, iż żyje, uczy się, pracuje, a w jej sercu nie ma obojętności.

A ja każdego dnia dziękuję losowi za tamten poranek. Za pukanie do drzwi. Za Łucję. Za to, iż cuda nie zawsze przychodzą z urzędowych papierów. Czasem… po prostu leżą przed progiem. I wiesz: jesteś mamą. I nic już nie będzie jak dawniej. Będzie tylko miłość.

**Nauka na dziś:** Życie pisze scenariusze, których nie przewidzimy. Wystarczy być gotowym na niespodzianki.

Idź do oryginalnego materiału