Porzucona dla innej, po 12 latach wraca i boleść odżywa jak wczoraj.

newskey24.com 6 dni temu

Dzisiaj znów przyszły wspomnienia, jakby nie minęło dwanaście lat, tylko dzień.

Poznałam Adama na imprezie u wspólnej przyjaciółki – był taki pewny siebie, błyskotliwy, uśmiechnięty. Wydawało się, iż emanuje jakimś wewnętrznym światłem. To była moja pierwsza prawdziwa miłość. Wcześniej nie interesowałam się chłopakami – wychowałam się w małej miejscowości pod Kielcami, surowe zasady, tylko nauka się liczyła. Rodzice nie pozwalali choćby marzyć o randkach. Zazdrościłam koleżankom, które miały chłopaków, ale trzymałam się swojego: najpierw studia, potem ewentualnie rodzina.

Adam wszystko przewrócił do góry nogami. Zbliżyliśmy się błyskawicznie – był kimś, na kogo czekałam całe życie. Rozkwitałam przy nim, a on – przynajmniej tak mi się wydawało – też. choćby moi surowi rodzice zaakceptowali nasz związek, i niedługo wzięliśmy skromny ślub. Rok później urodzili się nasi chłopcy, bliźniacy – Kacper i Filip. To było szczęście, ale i próba. Nie byłam gotowa na podwójną odpowiedzialność, ale Adam wtedy był przy mnie – pomagał, uczył się być ojcem. Razem kąpaliśmy, karmiliśmy, choćby w nocy wstawaliśmy na zmianę. Wiedział, kiedy przytulić, kiedy powiedzieć coś dobrego. Myślałam, iż mam niesamowite szczęście.

A potem dzieci podrosły, i on się zmienił. Wracał późno, zmęczony, rozdrażniony. Zaczęłam podejrzewać – czyżby miał kogoś? Pewnego dnia, gdy był pod prysznicem, zadzwonił jego telefon. Kobieta przedstawiła się jako Weronika. I powiedziała, iż spotyka się z moim mężem od ponad roku. Świat się zawalił. Potem była Ola. Potem – Kinga. Później – Marta i Ania. Wybaczałam. Dla dzieci. Dla rodziny.

Bałam się, iż jeżeli się rozstaniemy, chłopcy nie będą mieli wzoru prawdziwej rodziny. Więc znosiłam. Przymykałam oczy. Zmywałam zdradę z duszy. Ale gdy synowie dorosli i wyprowadzili się, stało się jasne: między mną a Adamem nie zostało nic. Byliśmy jak obcy ludzie pod jednym dachem. Ani miłości, ani szacunku. Rozwiedliśmy się. On odszedł. Ja zostałam. Uczyłam się ciszy. Samotności. Starałam się zapełnić pustkę – znajomymi, ceramiką, książkami. Żyłam. Bez narzekań. Bez pretensji.

Minęło dwanaście lat. Pewnego jesiennego wieczora zadzwonił dzwonek do drzwi. Na progu stał on. Adam. Siwy, przygarbiony, obcy. Poprosił, żeby wpuścić go do środka. Chciał porozmawiać. Przy herbacie wyznał: szczęścia nie znalazł. Kobiety przychodziły i odchodziły, prace się nie trzymały, zdrowie zawiodło. Został sam. Nic nie miał. Tylko żal. I teraz prosił o wybaczenie. Chciał zacząć od nowa.

A ja siedzę i nie wiem, co powiedzieć. Dwanaście lat – ani słowa, ani telefonu, choćby kartki na urodziny. A teraz – przebaczenie, szansa, nowe życie? W środku wszystko boli. Ale serce wciąż bije szybciej – bo przecież coś do niego czuję. Nikogo innego tak nie pokochałam. Nie wpuściłam nikogo w swoje życie. On jest ojcem moich synów. Nie jest obcy. Ale nie jest też tym samym człowiekiem, co dawniej.

Nie odpowiedziałam. Siedzę, myślę. Szukam w sobie siły, by wybaczyć. Albo siły, by w końcu odejść.

Idź do oryginalnego materiału