Porzucona dla kochanki, a po 12 latach wraca — rana otwiera się na nowo.

polregion.pl 13 godzin temu

Poznałam Rafała na imprezie u wspólnej przyjaciółki — był taki pewny siebie, czarujący, promieniujący wewnętrznym ciepłem. Właśnie wtedy pierwszy raz naprawdę się zakochałam. Wcześniej nie miałam żadnych poważnych relacji — dorastałam w małym mieście, surowe wychowanie, tylko nauka i obowiązki. Rodzice choćby nie pozwalali mi myśleć o chłopakach. Zazdrościłam koleżankom, które miały swoje miłości, ale trzymałam się planu: najpierw studia, potem, może, rodzina.

Ale Rafał wszystko przewrócił do góry nogami. Zbliżyliśmy się błyskawicznie — czułam, iż właśnie na niego czekałam całe życie. Przy nim rozkwitałam, a on, wydawało się, też. choćby moi wymagający rodzice zaakceptowali nasz związek, i niedługo wzięliśmy skromny ślub. Rok później urodziły się bliźnięta — Kacper i Tomek. To było szczęście, ale i próba. Nie byłam gotowa na taką odpowiedzialność, ale Rafał stał przy mnie — uczył się być ojcem. Razem kąpaliśmy dzieci, karmiliśmy, wstawaliśmy w nocy. Wspierał mnie, był czuły. Wierzyłam, iż to nasz los.

Aż nagle wszystko się zmieniło, gdy chłopcy podrośli. Stał się obcy. Wracał późno, zmęczony, rozdrażniony. Zaczęłam podejrzewać — czy mnie zdradza? Pewnego dnia, gdy był pod prysznicem, zadzwoniła jego telefon. Kobieta przedstawiła się jako Jadwiga. I wyznała, iż od ponad roku spotyka się z moim mężem. Świat się zawalił. Potem była Zofia. Później — Agnieszka. Następnie — Maria i Ola. Wybaczałam. Dla dzieci. Dla rodziny.

Bałam się, iż jeżeli się rozejdziemy, synowie nie poznają, jak wygląda prawdziwa rodzina. Więc znosiłam. Udawałam, iż nie widzę. Wypierałam zdrady. Ale gdy chłopcy wyrośli i wyprowadzili się, stało się jasne: między mną a Rafałem nie zostało nic. Żyliśmy jak obcy ludzie. Bez miłości, bez szacunku. Rozwiedliśmy się. On odszedł. Ja zostałam. Uczyłam się ciszy. Samotności. Zagłuszałam pustkę — przyjaciółkami, hobby, książkami. Żyłam. Bez narzekania.

Minęło dwanaście lat. Pewnego jesiennego wieczoru ktoś zapukał do drzwi. Stał tam on. Rafał. Siwy, przygarbiony, obcy. Poprosił, by wpuścić go do środka. Chciał porozmawiać. Przy herbacie wyznał: nigdy nie znalazł szczęścia. Kobiety przychodziły i odchodziły, pracy nie mógł utrzymać, zdrowie zaczęło szwankować. Został z niczym. Sam. Nieszczęśliwy. I teraz prosił o wybaczenie. Chciał zacząć od nowa.

A ja siedziałam, nie wiedząc, co powiedzieć. Dwanaście lat — ani słowa, ani telefonu, choćby kartki na urodziny. A teraz nagle druga szansa? W środku wszystko bolało. Ale serce też biło szybciej — wciąż coś do niego czułam. Nigdy nikogo innego nie pokochałam. Nie wpuściłam nowej miłości. On był ojcem moich synów. Nie był dla mnie obcy. Ale już nie był tym samym człowiekiem.

Nie odpowiedziałam. Siedzę i myślę. Szukam w sobie siły, by wybaczyć. Albo by raz na zawsze odejść.

Dzisiaj zrozumiałem jedno: czas nie leczy ran. Tylko zakopuje je głębiej, żeby bolały ciszej.

Idź do oryginalnego materiału