Poznałam Bogdana na imprezie u wspólnej przyjaciółki — błyskotliwy, urzekający, z promiennym uśmiechem, jakby emanował światłem od środka. To była moja pierwsza prawdziwa miłość. Wcześniej nie miałam żadnych związków — wychowałam się w małym miasteczku, surowe zasady, tylko nauka się liczyła. Rodzice choćby nie pozwalali myśleć o chłopakach. Zazdrościłam koleżankom, które miały romanse, ale trzymałam się swojego planu — najpierw dyplom, potem może rodzina.
Bogdan wszystko przewrócił do góry nogami. Zbliżyliśmy się gwałtownie — był kimś, na kogo chyba czekałam całe życie. Rozkwitałam u jego boku, a on wydawał się równie szczęśliwy. choćby moi wymagający rodzice zaakceptowali nasz związek, i niedługo wzięliśmy skromny ślub. Rok później urodzili się bliźniacy — Kacper i Tymon. To była radość, ale i próba. Nie byłam gotowa na podwójną odpowiedzialność, ale Bogdan wtedy był przy mnie — pomagał, uczył się być ojcem. Razem kąpaliśmy dzieci, karmiliśmy, choćby wstawaliśmy w nocy. Wiedział, jak współczuć, starał się. Wierzyłam, iż mamy szczęście.
Wszystko się zmieniło, gdy chłopcy podrośli. Stał się obcy. Wracał późno, zmęczony, rozdrażniony. Zaczęłam podejrzewać — czyżby zdradzał? Prawda wyszła sama: pewnego dnia, gdy brał prysznic, jego telefon zadzwonił. Kobieta przedstawiła się jako Wiesława. I powiedziała, iż od ponad roku spotyka się z moim mężem. Świat się zawalił. Potem była Otylia. Potem — Aneta. Następnie — Ewelina i Patrycja. Wybaczałam. Dla dzieci. Dla rodziny.
Bałam się, iż jeżeli się rozstaniemy, chłopcy wyrosną bez wzoru prawdziwej rodziny. I znosiłam. Zamykałam oczy. Wymazywałam zdradę z serca. Ale gdy synowie dorośli i wyprowadzili się, stało się jasne — między mną a Bogdanem nie zostało nic. Byliśmy jak sąsiedzi. Ani miłości, ani szacunku. Rozwiedliśmy się. Odszedł. A ja zostałam. Przyzwyczajałam się do ciszy. Do samotności. Próbowałam wypełnić pustkę — przyjaciółmi, hobby, książkami. Żyłam. Bez skarg. Bez pretensji.
Minęło dwanaście lat. Pewnego jesiennego wieczoru ktoś zadzwonił do drzwi. Na progu stał on. Bogdan. Siwy, zgarbiony, obcy. Poprosił, bym wpuściła go do środka. Chciał porozmawiać. Przy herbacie wyznał: szczęścia nigdy nie odnalazł. Kobiety zmieniały się jedna po drugiej, pracy nie mógł utrzymać, zdrowie zawiodło. Został z niczym. Sam. Nieszczęśliwy. I po latach prosi o wybaczenie. Prosi o nowy początek.
A ja siedzę i nie wiem, co powiedzieć. Dwanaście lat — ani słowa, telefonu, kartki na urodziny. A teraz — przebaczenie, szansa, nowe życie? W środku wszystko boli. Ale serce wciąż bije mocniej — bo wciąż coś do niego czuję. Nigdy nikogo innego nie pokochałam. Nie wpuściłam nikogo do swojego życia. To ojciec moich synów. Nie jest dla mnie obcy. Ale już nie jest tym samym człowiekiem.
Nie odpowiedziałam. Siedzę, myślę. Szukam w sobie siły, by wybaczyć. Albo siły, by w końcu odejść.