Poświęcaliśmy wszystko dla córki, a teraz spotykam się z obojętnością moich dzieci. Czy na to zasłużyłam?

twojacena.pl 6 dni temu

Odmawialiśmy sobie wszystkiego, aby nasze córki miały wszystko, czego potrzebowały. Czy naprawdę zasłużyłam na taką obojętność od własnych dzieci?

Gdy córki dorosły i założyły rodziny, ja i mąż odetchnęliśmy z ulgą. Wydawało się, iż wreszcie możemy żyć dla siebie – ciężkie lata walki o dobrobyt rodziny mamy za sobą. Od zawsze żyliśmy skromnie, harując w fabryce od świtu do nocy za grosze, ale nigdy nie pozwoliliśmy sobie na narzekanie. Każdy zarobiony grosz inwestowaliśmy w dziewczynki.

Odmawialiśmy sobie dosłownie wszystkiego. Ani nowych butów, ani wakacji – tylko żeby córki miały to, co dzieci z zamożniejszych rodzin. Pamiętam, jak skrupulatnie liczyłam każdą złotówkę, by kupić im porządne ubrania, dobre podręczniki, zapisać na zajęcia dodatkowe. Wierzyliśmy, iż skończą szkoły, pójdą na studia, znajdą pracę – i życie się ułoży.

Ale wszystko potoczyło się inaczej, niż marzyliśmy. Po maturze obie poszły na studia, a my znowu – płaciliśmy, składaliśmy się, pomagaliśmy. Nie było czasu w odpoczynek. Studia, wesela jedno po drugim, potem wnuki. I znów wszystko od nowa.

Gdy skończyły się urlopy macierzyńskie, obie córki oznajmiły, iż maluchy są jeszcze za małe na przedszkole. Z płaczem prosiły, żebym zajęła się dziećmi. Byłam już na emeryturze, ale dorabiałam – samej emerytury nie starczało. Naradziliśmy się z mężem i rzuciłam dorywczą pracę, by zostać babcią na pełen etat. On dalej pracował, mimo wieku, żeby pokrywać wydatki.

Dwie emerytury i jego zarobki – jakoś się kręciło. Zięciowie założyli wspólny interes, który zaczął przynosić zyski, ale dla nas nic się nie zmieniło. Wciąż pomagaliśmy – finansowo, czasem, troską. I byliśmy szczęśliwi, bo ważne, iż dzieciom dobrze, więc i nam spokojniej.

Ale wszystko runęło w jednej chwili. Pewnego ranka mąż wyszedł do pracy i nie wrócił. Serce odmówiło posłuszeństwa. Pogotowie przyjechało szybko, ale nie udało się go uratować. Czterdzieści dwa lata razem – i nagle zostałam sama. Pogrzebałam nie tylko ukochanego człowieka, ale i swoją podporę, sens życia.

Córki oczywiście przeżywały. Płakały, wspierały… ale krótko. Po dwóch tygodniach oznajmiły, iż czas oddać dzieci do przedszkola. Powiedziały – i poszły. A ja zostałam w ciszy, w pustym mieszkaniu, ze złamanym sercem i głodową emeryturą.

Wtedy zrozumiałam, jak strasznie i gorzko jest być nikomu niepotrzebną. Pieniądze topniały – rachunki, jedzenie, leki. Brakowało na wszystko. Kiedy wpadły w odwiedziny, zebrałam się na odwagę i poprosiłam o pomoc. Choć trochę, żeby zapłacić rachunki, kupić lekarstwa.

Starsza od razu stwierdziła, iż sami ledwo wiążą koniec z końcem, iż kredyty, dzieci, wydatki… Młodsza po prostu milczała. Udawała, iż nie słyszy. Od tamtej pory – ani telefonu, ani wizyty. Jakbym przestała istnieć.

Siedzę i myślę – czy naprawdę zasłużyłam na takie traktowanie? Czy moje poświęcenie, nieprzespane noce, oszczędność, troska – nic nie znaczą? Gdzie ta wdzięczność, ta miłość, o której się mówi w książkach i filmach? Czy to tylko bajki?

Wieczorami przeglądam stare zdjęcia. Na nich – ja i mąż, młodzi, pełni nadziei. Dziewczynki małe, uśmiechnięte. Wtedy byliśmy szczęśliwi. Wtedy mieliśmy rodzinę. A teraz – cisza, pustka i gorycz.

Nie wiem, czym zawiniłam wobec córek. Ale wiem jedno: już nie mogę tak żyć.

Idź do oryginalnego materiału