Poświęciliśmy wszystko dla dzieci, a teraz spotykam się z ich obojętnością. Заслужила ли я это?

polregion.pl 1 tydzień temu

Z mężem odmawialiśmy sobie wszystkiego, tylko żeby naszym córkom było dobrze. Czy naprawdę zasłużyłam na taką obojętność od własnych dzieci?

Gdy nasze córki dorosły, ja i Wiktor, mój świętej pamięci mąż, wreszcie odetchnęliśmy. Myśleliśmy, iż teraz zaczniemy żyć trochę lżej. Ale lżej nie zrobiło się – wręcz przeciwnie, zamieniliśmy jeden ciężar na inny. Całe dzieciństwo dziewczynek upłynęło w niekończących się wyrzeczeniach. Pracowaliśmy w miejscowej fabryce: ja jako pakowaczka, on jako tokarz. Pieniędzy ledwo starczało na jedzenie i ubrania.

Pamiętam, jak się cieszyłam, gdy udało się kupić im coś porządnego, żeby nie odstawały od rówieśników. Nie jeździliśmy na wakacje, nie wymienialiśmy mebli, chodziliśmy w znoszonych butach – byle tylko one miały wszystko. Uczyły się w zwykłej szkole, ale wyglądały jak księżniczki. I byliśmy z tego dumni. Myślałam, iż kiedyś docenią naszą cierpliwość i miłość.

Gdy dziewczyny poszły na studia, wydatki tylko wzrosły. Trzeba było płacić za akademik, kupować im rzeczy, żywność. Znów zacisnęliśmy pasa. Zbierałam drobne po kieszeniach, żeby wysłać kolejną paczkę. Żyliśmy tylko po to, żeby im było lżej.

Obie córki gwałtownie wyszły za mąż, jedna po drugiej. euforia była ogromna, ale krótkotrwała – niemal od razu ogłosiły, iż zostaną matkami. Najpierw rozpłakałam się ze szczęścia, potem – ze strachu. Kto będzie opiekował się wnukami, gdy wrócą do pracy? Córki jak jedna uznały, iż dzieci są za małe na przedszkole. I poprosiły mnie – ich babcię – o pomoc.

Byłam już na emeryturze, ale dorabiałam jako sprzątaczka w aptece. Porozmawialiśmy z Wiktorem – powiedział, iż on będzie dalej pracował, a ja zajmę się wnukami. I tak zaczęła się nowa odsłona: kaszki, pampersy, nocne przewijanie, katar, bajki – wszystko od nowa.

Minęło kilka lat. Zięciowie otworzyli własny interes i zaczęli nieźle zarabiać. Cieszyliśmy się nimi – w końcu rodzina to najważniejsze. A to, iż czasem znów musieliśmy „dorzucić się” na zakupy – no cóż, przywykliśmy.

A potem stało się najgorsze. Mój Witek poszedł do pracy i nie wrócił. Zawał. Tuż przy bramie fabryki. Karetka przyjechała szybko, ale serce nie wytrzymało. Moja podpora, najbliższy człowiek – odszedł na zawsze. Byliśmy razem 42 lata. Bez niego wszystko stało się szare i puste.

Córki oczywiście popłakały. Były ze mną na pogrzebie. A potem zabrały wnuki i powiedziały:
— Mamo, czas do przedszkola, dziękujemy ci bardzo, teraz możesz odpocząć.

A ja zostałam sama. W mieszkaniu zrobiło się przeraźliwie cicho. Żadnych kroków, głosu Witka, śmiechu dzieci. I stało się jasne: z emerytury nie przeżyję. Czynsz, jedzenie, leki – wszystko stało się nie do udźwignięcia. Na tabletki brakowało pieniędzy. Milczałam. Znosiłam. Ale pewnego dnia, gdy przyjechały w odwiedziny – powiedziałam. Delikatnie napomknęłam:
— Dziewczynki, gdybyście chociaż trochę pomogły z opłatami, mogłabym kupić sobie potrzebne leki…

Starsza od razu odpowiedziała:
— Mamo, no co ty? My sami ledwo wiążemy koniec z końcem, ceny rosną!

Młodsza milczała, wpatrzona w telefon. A potem po prostu przestały przyjeżdżać. Przestały dzwonić. Jakbym to ja była winna, iż ośmieliłam się prosić o pomoc.

A ja cały czas myślę – czy naprawdę na to zasłużyłam? Czy można tak zapomnieć o człowieku, który oddał dla was całe swoje życie? Czy moja starość musi być taka – biedna, chora i samotna?

Wciąż wierzę, iż przypomną sobie, iż nie wszystkie uczucia umarły. Ale każdy dzień bez nich to nowy cios. Czy właśnie po to żyliśmy, pracowaliśmy, poświęcaliśmy się z mężem? Czy to wszystko, co zostało z miłości i wdzięczności?

Idź do oryginalnego materiału