Powiedział, iż „nie nadaję się na ojca” — a ja wychowałem te dzieci od samego początku

twojacena.pl 2 tygodni temu

Powiedział, iż nie jestem godny być ojcem ale to ja wychowywałem te dzieci od samego początku
Gdy moja siostra Kinga zaczęła rodzić, byłem na drugim końcu województwa na zlocie motocyklowym. Błagała, żebym nie odwoływał wyjazdu, mówiła, iż wszystko będzie dobrze, iż ma jeszcze czas.
Czasu zabrakło.
Na świat przyszło troje pięknych maluchów a ona sama nie przeżyła.
Pamiętam, jak trzymałem te maleńkie, wiercące się kłębuszki w oddziale intensywnej terapii noworodków. Wciąż śmierdziałem benzyną i skórzaną kurtką. Nie miałem planu, ani pojęcia, co robić. Ale spojrzałem na nich na Zosię, Lilę i Kacpra i zrozumiałem: nigdzie nie odejdę.
Zamieniłem nocne przejażdżki na nocne karmienia. Chłopaki z warsztatu osłaniali mnie, żebym zdążył odebrać dzieci z przedszkola. Nauczyłem się wiązać Lili warkocze, uspokajać Zosię w napadach histerii, przekonywać Kacpra, żeby zjadł cokolwiek poza makaronem z masłem. Przestałem jeździć na długie trasy. Sprzedałem dwa motory. Zbudowałem piętrowe łóżka własnymi rękami.
Pięć lat. Pięć urodzin. Pięć zim z grypą i jelitówkami. Nie byłem idealny, ale byłem tam. Każdego dnia.
A potem pojawił się on.
Ojciec biologiczny. Nie figurował w aktach urodzenia. Nigdy nie odwiedził Kingi, gdy nosiła dzieci. Według niej, powiedział, iż trojaczki to nie jego styl życia.
Ale teraz? Postanowił je zabrać.
I nie przyszedł sam. Przyprowadził pracownicę socjalną o imieniu Agnieszka. Tylko rzuciła okiem na moje poplamione olejem kombinezony i orzekła, iż nie jestem odpowiednim środowiskiem rozwojowym dla tych dzieci.
Nie mogłem uwierzyć własnym uszom.
Agnieszka obeszła nasz mały, ale czysty dom. Zobaczyła dziecięce rysunki na lodówce. Rowery w ogródku. Małe kaloszki przy drzwiach. Uśmiechała się uprzejmie. Robiła notatki. Zauważyłem, jak jej wzrok zatrzymał się na chwilę dłużej na tatuażu na mojej szyi.
Najgorsze było to, iż dzieci nic nie rozumiały. Zosia schowała się za mnie. Kacper zaczął płakać. Lila zapytała: Ten pan będzie teraz naszym nowym tatą?
Odpowiedziałem: Nikt was nie zabierze. Tylko przez sąd.
A teraz rozprawa za tydzień. Mam adwokata. Dobrego. Kosztuje fortunę, ale warto. Mój warsztat ledwo zipie, bo ciągnę wszystko sam, ale sprzedałbym ostatni klucz, byle tylko zatrzymać dzieci.
Nie wiedziałem, co zdecyduje sąd.
W przeddzień rozprawy nie mogłem zasnąć. Siedziałem przy kuchennym stole, trzymając w rękach rysunek Zosi ja, trzymający ich za ręce, stoimy przed naszym domkiem, a w rogu słoneczko i chmurki. Prosta dziecięca bazgroła, ale, szczerze mówiąc, wyglądałem na niej szczęśliwszy niż kiedykolwiek w życiu.
Rano założyłem koszulę na guziki, której nie wyciągałem od pogrzebu Kingi. Lila wyszła z pokoju i powiedziała: Wujku Darku, wyglądasz jak kościelny pan.
Miejmy nadzieję, iż sędziemu podobają się kościelni panowie próbowałem żartować.
Sąd wydawał się innym światem. Wszystko beżowe i błyszczące. Witek siedział naprzeciwko w drogim garniturze, udając troskliwego ojca. choćby przyniósł zdjęcie trojaczków w sklepowej ramce jakby to cokolwiek udowadniało.
Agnieszka odczytała swój raport. Nie kłamała, ale też nie starała się złagodzić ostrych słów. Wspomniała o ograniczonych zasobach edukacyjnych, wątpliwościach co do rozwoju emocjonalnego i, oczywiście braku tradycyjnej struktury rodzinnej.
Zaci

Idź do oryginalnego materiału