Nasza zasada była prosta
"Kiedy ustaliliśmy z partnerem, iż ograniczamy dziecku słodycze, chcieliśmy być konsekwentni i odpowiedzialni. Nie chodziło o zakaz absolutny, ale o rozsądek – zamiast czekolady owoc, zamiast batonika jogurt.
Chcieliśmy nauczyć dziecko, iż słodycze to przyjemność raz na jakiś czas, a nie prawo nabyte codziennie.
Babcia oczywiście "wie lepiej"...
I wtedy wkroczyła ona – teściowa. "Oj, dajcie spokój, przecież jedno ciastko nie zaszkodzi", "Dzieciństwo bez słodyczy? To takie smutne!".
Wystarczyła godzina jej obecności w naszym domu, by kuchnia zamieniła się w mini cukiernię: ciasteczka, lizaki, czekoladki, babeczki. Wszystko z uśmiechem i przekonaniem, iż robi 'coś dobrego'.
Zrujnowane starania...
Patrzyłam, jak moje dziecko zajada kolejne ciastko, a cały nasz trud sprzed tygodni rozpadał się jak domek z kart.
Słowo "nie" nagle przestało mieć znaczenie. Bo skoro babcia pozwala, to znaczy,
że mama i tata tylko "się czepiają". I to właśnie bolało najbardziej – nie cukier, tylko podważenie naszych zasad.
Wiem, iż teściowa nie robiła tego ze złości. W jej świecie okazywanie miłości oznacza częstowanie jedzeniem, najlepiej słodkim.
Sama pamiętam swoje dzieciństwo: czekolada była luksusem, lizak – świętem. Na pewno moja teściowa chciała dać wnukowi to, czego jej kiedyś brakowało. Ale nie zauważyła, iż dziś nadmiar słodyczy to nie radość, tylko realny problem.
Granice i miłość
Dziś wiem jedno – miłość babci nie może oznaczać przekraczania granic rodziców. Słodycze były tylko symbolem. Chodzi o coś większego – o spójność, o poczucie bezpieczeństwa dziecka, które musi wiedzieć, iż rodzice i babcia grają w jednej drużynie.
Teściowa zrobiła z naszej kuchni cukiernię w godzinę, ale ja nie pozwolę, by w ten sam sposób osłodziła nasze zasady".
(Imiona bohaterów zostały zmienione).