Powrót do domu babci, zajętego przez inną rodzinę

polregion.pl 2 dni temu

Wróciłam dziś do domu babci… a tam mieszkała już inna rodzina.

To było jedno z tych poranków, gdy budzisz się z ciężarem w sercu i nie wiesz, czy to sen, czy wspomnienie. Leżałam w łóżku w przepoconej koszuli nocnej, choć w naszym mieszkaniu w Katowicach zimą zawsze chłodno. Śniła mi się babcia. Moja nieżyjąca już babcia Helena Nowak, z którą spędzałam najpiękniejsze wakacje w małej wiosce pod Krakowem. Siedziała na ławce przy piecu, którego ciepło przenikało aż do kości, patrzyła na mnie ze smutkiem i pytała:

— Czemu, wnuczko, nie odwiedzasz mnie? Zupełnie zapomniałaś?

Obudziłam się z gulą w gardle. Wina ciążyła mi jak kamień. Obróciłam się do męża leżącego obok i powiedziałam stanowczo:

— Krzysiu, jedziemy dziś do wioski. Do babci. Na cmentarz.

Zdziwił się, oczywiście — za oknem sypało gęsty śnieg, droga była daleka. Ale nie sprzeciwiał się. gwałtownie się spakowaliśmy, wrzuciliśmy do samochodu termos, kanapki, koc. Do wioski jechaliśmy prawie cztery godziny — ślisko, zawiane, ale we mnie było takie pragnienie, iż nic nie mogłoby mnie zatrzymać.

Na cmentarz szliśmy pieszo — ścieżki nie było, tylko głębokie zaspy. Gdy podeszliśmy do grobu babci, serce mi się ścisnęło: złamana brzoza leżała w poprzek nagrobka. Z Krzysiem przez prawie godzinę odgarnialiśmy śnieg, sprzątaliśmy gałęzie, porządkowaliśmy. Zapaliłam świeczkę, pożegnałam się w myślach… A potem przyszła mi nagle do głowy myśl:

— Może zajedziemy do domu? Zobaczymy, jak tam jest. W końcu babcia zapisała go nam.

Mąż się zgodził. Nie byliśmy tam ponad rok. Spodziewałam się zobaczyć zasypany śniegiem podwórek, zamarznięte okna i pustkę w ścianach. Ale to, co ujrzeliśmy, wprawiło nas w osłupienie: w domu paliło się światło, z komina unosił się dym, a do drzwi prowadziła odśnieżona ścieżka. Ostro zahamowałam.

— Kto tam jest? — cicho zapytał Krzyś.

Wymieniliśmy spojrzenia, wyszliśmy z auta i podeszliśmy. Zapukałam. Po chwili drzwi otworzyła młoda kobieta. A zza jej pleców wyglądała może sześcioletnia dziewczynka.

— Dzień dobry! — pierwsza, jasnym głosikiem powiedziała malutka.

Z Krzyśkiem automatycznie odpowiedzieliśmy. Kobieta, dowiedziawszy się, kim jesteśmy, spłonęła rumieńcem i zaczęła się tłumaczyć, zapraszając nas do środka.

W domu było gorąco, rozpalone — zupełnie jak w tym śnie. choćby powietrze pachniało drewnem, jak za dzieciństwa. Usiedliśmy przy stole, Natalia — tak miała na imię gospodyni — postawiła herbatę, przyniosła ciastka i zaczęła opowiadać. Rok temu jej mąż zginął w wypadku. Mieszkanie, na które tyle lat oszczędzali i które wreszcie spłacili, zostało przy niej, ale utrzymanie rachunków i przeżycie samej z dzieckiem okazało się niemożliwe. Postanowiła przenieść się na wieś do ciotki. Tylko iż ta, jak się okazało, żyła już z mężczyzną i nie mogła przyjąć Natalii z córką. Poradziła szukać pustego domu.

— Jest ich tu — powiedziała Natalia — sporo. Ciotka wspomniała właśnie o waszym: wygodnym, solidnym, a wy podobno dobrzy ludzie. Może dogadacie się.

Wynajęła swoje mieszkanie i przeprowadziła się tutaj. Rok mieszkała, starała się dbać o dom, uprawiała ogródek. Mówiła to wszystko z taką nieśmiałą czułością, iż nie wiedziałam, czy mam się gniewać, czy współczuć.

Spojrzałam na Krzyśka. Pił herbatę w milczeniu, ale z jego spojrzenia wyczytałam — myśli tak samo jak ja.

— Natalio — powiedziałam — nie ma co się wahać. Zostańcie. Tylko jeżeli kiedyś przyjedziemy — przyjmiecie nas na noc?

Natalia otworzyła szeroko oczy, potem zarumieniła się i prawie się rozpłakała:

— Oczywiście, oczywiście! O wszystko zadbamy. Przyjeżdżajcie, kiedy chcecie!

Dziewczynka, usłyszawszy to, uśmiechnęła się i spytała:

— A kiedy do nas przyjedziecie?

Przysiadłam przed nią, spojrzałam w te jasne, dziecięce oczy i odparłam:

— A kiedy nas zap hierarchiesis?

Zamyśliła się, a potem nagle radośnie zawołała:

— Na lato!

— Zgoda — uśmiechnął się Krzyś.

Gdy odjeżdżaliśmy, serce miałam lekkie jak piórko. Czułam, iż babcia nas widzi. Że rozumie. Że nie na próżno przyjechałam. A tej nocy znów mi się przyśniła — szłyśmy razem leśną ścieżką, trzymała mnie pod ramię i coś czule opowiadała, ale gdy się obudziłam, nie pamiętałam ani słowa. Tylko jej uśmiech — taki ciepły, jak dawniej. Pewnie była zadowolona. I iż przyszłam do niej, i iż wpuściłam do swego domu Natalię z małą Zosią.

Od tamtej pory wierzę w sny.

Idź do oryginalnego materiału