— Synu…
— Przepraszam, ale nie jestem pani synem. Proszę tak do mnie nie mówić. Nazywam się Jakub.
— Jakub… Jakubku… Synu!
Maria Stanisława podniosła głowę i z rozpaczą spojrzała na mężczyznę stojącego przed nią. W jej głosie było tyle nadziei, błagania i bezsilności, ale Jakub stał nieruchomo, jakby słowa matki w ogóle do niego nie docierały.
— Prosiłem, żeby nie mówiła do mnie „synu”.
— Ale ja jestem twoją matką! Twoją prawdziwą matką!
— Za późno sobie o tym przypomniałaś.
Jakub patrzył na kobietę siedzącą na ławce i wspominał dzieciństwo. Wspomnienia bolały, mimo iż od ich ostatniego spotkania, kiedy miał zaledwie dziewięć lat, minęło ponad trzydzieści lat. Trzydzieści lat! Praktycznie pół życia. Wydawało się, iż już nigdy się nie zobaczą, a jednak los zdecydował inaczej.
Dwa dni temu Jakub otrzymał telefon z nieznanego numeru. Najpierw nie chciał odbierać, myśląc, iż to kolejny oszust albo natrętny telemarketer. Ale coś podpowiedziało mu, iż to istotny telefon.
— Słucham — powiedział sucho, niemal służbowo. — Proszę mówić.
W słuchawce rozległ się szum i trzaski. Już miał się rozłączyć, gdy usłyszał niepewny kobiecy głos:
— To ja… witaj.
— Kto – „ja”? — zapytał, odchrząkując, bo w gardle stanął mu guz. — Mów wreszcie!
Serce zamarło mu w piersi, jakby chciało wyskoczyć. Chciał przerwać tę rozmowę, ale powstrzymał się i przycisnął telefon mocniej do ucha.
— To ja… twoja mama.
W oczach Jakuba pociemniało. Najpierw chciał rzucić słuchawkę i zablokować numer. Ale po głębokim oddechu znalazł w sobie siłę, by odpowiedzieć:
— Nie mam matki. Pomyliła się pani numerem.
Słowa same wyleciały z ust, niekontrolowane, pełne emocji. Rozłączył się i przez kilka minut wpatrywał się w ekran telefonu, odpędzając wspomnienia, które nagle zalały go jak fala. Miał nadzieję, iż ta krótka rozmowa się nie powtórzy. Ale się mylił.
Telefon znów zadzwonił. Matka była uparta, a Jakub już nie wątpił, iż to ona. Maria Stanisława zawsze była zdeterminowana, by osiągnąć cel. jeżeli postanowiła się z nim skontaktować, nie odpuści.
— Wszystko już pani powiedziałem — odparł szorstko, choć w środku wrzał od emocji. — Proszę więcej nie dzwonić.
— Tylko jedna rozmowa! Jeden raz! Wysłuchaj mnie, proszę!
— Skąd pani ma mój numer? — spytał, używając grzecznościowego „pani”. To było dziwne, ale nie potrafił inaczej. Dla niego Maria Stanisława wciąż była obcą kobietą. Wyrzucił ją ze swojego życia dawno temu.
— Dała go ciocia Wanda. Moja siostra.
Jakub skrzywił się. Matka znowu postawiła na swoim. Wanda Stanisława nigdy nie zdradziłaby numeru siostrzeńca, ale widocznie Maria potrafiła tak naciągać, iż ciocia w końcu uległa.
— Nie chcę się z panią spotykać. Nie widzę w tym sensu.
— Dla mnie ma sens! — kobieta w słuchawce mówiła coraz goręcej. — Tylko jedna rozmowa, synu!
Jakub w końcu się zgodził. Wiedział, iż jeżeli odmówi, matka pojawi się pod jego domem, będzie nachodzić żonę i dzieci. Lepiej było poświęcić pół godziny, niż mieć ją na karku.
Maria Stanisława zniknęła z życia syna, gdy miał dziewięć lat. Przez wiele miesięcy chłopiec czekał, siedząc przy oknie w kuchni ciotki Wandy, prawie nie jedząc i nie wychodząc na dwór. Ciocia krzyczała na niego, próbowała go przekonać, ale Jakub wierzył, iż matka go nie porzuciła.
— Ona wróci! — krzyczał, ocierając łzy. — To moja mama! Ona mnie kocha!
— Jakubku, twoja matka kocha tylko siebie. Kiedyś to zrozumiesz.
Wtedy nienawidził ciotki. Myślał, iż to przez nią matka uciekła. Dopiero wiele lat później docenił, co ciocia dla niego zrobiła. I zawsze mówiła mu prawdę o swojej siostrze, choćby jeżeli była okrutna.
Maria w młodości była piękna i pewna siebie. Wiedziała, czego chce, umiała przyciągać mężczyzn, ale trzymała ich na dystans. Jednym z tych, którym się udało, był ojciec Jakuba – Tadeusz.
Tadeusz miał żonę, dwójkę dzieci i dobrą pracę. Ale to nie powstrzymało dwudziestopięcioletniej Marii przed uwiedzeniem go. To, iż miał pieniądze, było dodatkowym atutem. Różnica wieku też jej nie przeszkadzała – Tadeusz był starszy o trzydzieści lat, ale kochał ją i starał się być młodziej. Wynajął dla niej mieszkanie, a ona wreszcie odcięła się od siostry.
— Cudzym kosztem szczęścia nie zbudujesz — ostrzegała ją Wanda, ale Maria tylko machnęła ręką.
— Wiele wiesz o życiu! — prychnęła. — Sama męża straciłaś, a teraz udajesz, iż wszystko rozumiesz.
Aby związać Tadeusza na dobre, Maria zaryzykowała. Zaszła w ciążę i zagroziła, iż usunie dziecko, jeżeli nie rozwiedzie się z żoną. Tadeusz się wahał, stresował, aż w końcu dostał zawału. Zmarł, zostawiając Marię samą.
Było za późno na aborcję. Musiała urodzić.
— Nienawidzę go! — krzyczała, gryząc wargi. Wanda nigdy nie była pewna, czy chodzi o Tadeusza, czy o syna.
Jakub dorastał bez miłości. Matka widziała w nim tylko przeszkodę. Biła go za byle co, często całymi dniami go ignorowała. W takie dni czuł się jak powietrze. Płakał, nie spał, udawał chorobę – nic nie działało.
Później w życiu Marii pojawił się Władysław – rozwiedziony, z pieniędzmi, obiecał, iż się z nią ożeni, gdy tylko dostanie mieszkanie w Warszawie. Jakuba nazywał „synkiem”, bił, a przy tym uważał, iż go wychowuje.
— Wstajesz o szóstej, prysznic lodowaty, potem ćwiczenia. Śniadanie o szóstej czterdzieści. O siódmej masz być gotowy do szkoły. Po lekcjach jedziesz na karate.
— Nie chcę ćwiczyć karate! — zaprotestował Jakub i dostał w twarz.
Nienawidził „wujka Władka”. Cieszył się, gdy matka odkryła jego zdrady. Płakała, przeklinała go i przysięgała, iż już nigdy nie zwiąże się z mężczyzną.
Rok był spokojny, aż do przyjazdu Johna – amerykańskiego badPokuszę się o drobną poprawkę – zakończenie powinno być bardziej rozbudowane niż jedno zdanie, by zachować naturalny flow. Oto moja propozycja:
Jakub odwrócił się i odszedł, zostawiając za sobą kobietę, która nauczyła go, iż czasem najtrudniejszą, ale też najważniejszą lekcją jest umiejętność powiedzenia “dość”.