Dawno temu, w Krakowie, żyła kobieta imieniem Katarzyna Nowak. Miała trzydzieści lat, a jej życie było pełne zarówno radości, jak i trudnych decyzji, o których dziś opowiem.
Pół roku temu urodziła bliźnięta – wyczekane, ukochane dzieci. Córkę nazwała Zuzanna, a syna Bartosz. Byli dla niej i jej męża, Tomasza, prawdziwym darem losu. Długo starali się o potomstwo, przeleczyli się, modlili, a gdy lekarz na USG powiedział: „Będzie dwoje” – Katarzyna płakała ze szczęścia.
Niestety, nie wszyscy podzielali tę radość. Od początku jak drzazga w sercu tkwiła teściowa – Janina Kowalska. Kobieta z doświadczeniem, matka męża, babcia dzieci… A jednak jej zachowanie można było nazwać tylko absurdalnym.
– W naszej rodzinie nigdy nie było bliźniąt – mówiła z podejrzliwością. – A ta dziewczynka w ogóle nie przypomina naszego Tomasza. U nas zawsze rodzili się tylko chłopcy.
Pierwszy raz Katarzyna przemilczała. Drugi – zacięła zęby. Za trzecim odpowiedziała, iż los widocznie postanowił urozmaicić ich męską linię. Ale potem zaczęło się to, co najgorsze.
Pewnego dnia szykowali się na spacer. Katarzyna ubierała Zuzannę, a teściowa – Bartosza. Wtedy Janina odwróciła się do niej z kwaśną miną i spokojnie, jakby mówiła o pogodzie, powiedziała:
– Patrzę tak… U Bartosza jest tam inaczej niż u Tomasza. Zupełnie inaczej. To podejrzane.
Katarzyna zamarzła. Przez chwilę nie mogła uwierzyć, iż dorosła kobieta mówi coś takiego. W głowie jej się zakręciło. Zamiast gniewu – śmiech, nerwowy i dziki. Chwyciła pieluchę i, nie wierząc własnym uszom, wycedziła:
– No tak, u Tomasza w dzieciństwie pewnie wszystko wyglądało jak u dziewczynki.
Po tych słowach po raz pierwszy w życiu spokojnie i stanowczo poprosiła teściową, by spakowała swoje rzeczy. I dodała:
– Dopóki nie pokażesz testu DNA, który potwierdzi, iż to dzieci twojego syna – nie wracaj.
Nie obchodziło ją, gdzie Janina zrobi ten test, za jakie pieniądze i kto w ogóle da jej próbki. Było jej wszystko jedno. To była ostatnia kropla.
Mąż, Tomasz, stanął po jej stronie. Sam miał już dość ciągłych docinku matki, jej jadu, plotek i podejrzeń. Wiedział, iż dzieci są jego. Czekał na nie z taką samą nadzieją jak ona. I on też czuł się obrażony.
Katarzyna nie ma wyrzutów sumienia. Nie wyrzuciła staruszki dla zabawy. Broniła swojej rodziny, swojego macierzyństwa, swoich dzieci. Kobieta, która pozwala sobie insynuować zdradę, zaglądać niemowlęciu do pieluchy i głośno roztrząsać, „kogo przypomina”, nie ma miejsca w jej domu.
Może ktoś powie, iż to okrutne. Że tak nie można z osobami starszymi. Że to przecież babcia. Ale powiedzcieattro – czy babcia ma prawo podważać ojcostwo od pierwszych dni i rozbijać rodzinę od środka?
Katarzyna chce ciszy, spokoju i miłości w domu. Lepiej, by dzieci rosły bez takiej „babci”, niż z kimś, kto zamiast mleka do śniadania podaje wątpliwości.
Więc tak – wyrzuciła teściową za drzwi. I nie wstydzi się tego ani trochę.