Pożegnanie ukochanej po wspólnej podróży

twojacena.pl 1 tydzień temu

Wysadziwszy kochankę z samochodu, Buczyn czule się z nią pożegnał i pojechał do domu. Przed blokiem zawahał się na moment, ważąc w myślach, co powie żonie. Wszedł po schodach i otworzył drzwi.

— Cześć — rzekł Buczyn. — Weronika, jesteś w domu?
— Jestem — odparła obojętnie żona. — Cześć. To co, idę smażyć kotlety?

Buczyn postanowił działać stanowczo — twardo, zdecydowanie, po męsku! Zerwać z podwójnym życiem, póki na ustach jeszcze czuł pocałunki kochanki, zanim znów wciągnęło go bagno codzienności.
— Weronika — ochrypłym głosem zaczął Buczyn. — Przyszedłem ci powiedzieć… iż musimy się rozstać.

Wieść przyjęła nadzwyczaj spokojnie. W ogóle trudno było wyprowadzić ją z równowagi. Kiedyś Buczyn choćby przezywał ją „Weroniką Lodową”.
— To znaczy jak? — zapytała, stojąc w drzwiach kuchni. — Mam nie smażyć kotletów?
— Jak chcesz — odparł Buczyn. — Chcesz — smaż, nie chcesz — nie smaż. Ja odchodzę do innej kobiety.

Większość żon po takim oświadczeniu rzuciłaby się na męża z patelnią albo urządziła awanturę. Ale Weronika do większości nie należała.
— Ależ wielkie halo — mruknęła. — A buty z naprawy przyniosłeś?
— Nie — zmieszał się Buczyn. — jeżeli tak ci zależy, zaraz jadę i odbiorę!
— Oj, ty… — westchnęła. — No taki już jesteś, Buczyn. Poślesz durnia po buty, a on stare ciśnie.

Buczyn się obraził. Rozmowa o rozstaniu szła nie tak, jak sobie wyobrażał. Brakowało emocji, pasji, oskarżeń! Ale czego się spodziewać po żonie, którą nazywał Weroniką Lodową?

— Chyba mnie nie słyszysz! — zawołał. — Oficjalnie ogłaszam, iż odchodzę do innej kobiety, zostawiam cię, a ty gadaj o butach!
— No właśnie — skinęła głową. — W przeciwieństwie do mnie, ty możesz iść, gdzie chcesz. Twoje buty nie są u szewca. Dlaczego nie masz iść?

Żyli razem długo, ale Buczyn wciąż nie potrafił odgadnąć, kiedy żona żartuje, a kiedy mówi poważnie. Swego czasu właśnie za to ją pokochał — za spokój, opanowanie i małomówność. No i oczywiście za gospodarność oraz kształtne biodra.

Weronika była solidna, wierna i zimna jak kotwica okrętu. Ale teraz Buczyn kochał inną. Kochał namiętnie, grzesznie, słodko! Czas postawić kropkę nad „i” i złapać wiatr w żagle nowego życia.

— I tak, Weronika — rzekł uroczyście, ze smutkiem i żalem. — Dziękuję ci za wszystko, ale odchodzę, bo kocham inną. A ciebie już nie.
— No nieźle — prychnęła. — Nie kocha, powiada. Moja mama kochała sąsiada. Tata kochał domino i wódkę. I co? Patrz, jaka wspaniała ja się stałam.

Buczyn wiedział, iż z Weroniką trudno dyskutować. Każde jej słowo — jak cios młotem. Cały jego zapał gdzieś ulotnił się, ochota na awanturę minęła.

— Weroniu, naprawdę jesteś wspaniała — rzekł cierpko. — Ale ja kocham inną. Kocham namiętnie, grzesznie, słodko. I zamierzam do niej odejść, rozumiesz?
— I kimże jest ta inna? — spytała. — Nie mów, iż ta Jola Koniczyna?

Buczyn cofnął się. Rzeczywiście rok temu miał z nią romans, ale nie sądził, iż Weronika ją zna!
— Skąd ty ją… — zaczął, ale urwał. — Mniejsza. Nie, Weronika, to nie Koniczyna.

Weronika ziewnęła.
— To może Ewa Chrabąszczewska? Do niej się wybierasz?

Buczynowi ścierpła skóra. Chrabąszczewska też była jego kochanką, ale to przeszłość. Skoro Weronika wiedziała — czemu milczała? A no tak, przecież to skała, słowa nie wydobędziesz.

— Nie ta — odparł. — Nie Chrabąszczewska, nie Koniczyna. To zupełnie inna, cudowna kobieta, szczyt moich marzeń. Nie mogę bez niej żyć i odchodzę. I nie próbuj mnie zatrzymywać!

— Więc pewnie Małgosia — stwierdziła. — Oj, Buczyn-Buczyn… rozklekotany jesteś. Toż to tajemnica poliszynela. Twój szczyt marzeń — Małgorzata Walentyna Gęsicka. Trzydzieści pięć lat, jedno dziecko, dwa poronienia… Trafiłam?

Buczyn złapał się za głowę. Strzał w dziesiątkę! To właśnie z Małgorzatą Gęsicką miał romans.

— Ale jak?! — wyjąkał. — Kto mnie wydał? Śledziłaś mnie?

— Proste, Buczyn — odparła. — Jestem ginekologiem z doświadczeniem. Przez moje ręce przeszły wszystkie kobiety w tym mieście, a przez twoje — tylko część. Wystarczy, iż spojrzę, a wiem, iż tam byłeś, durniu jeden!

Buczyn zebrał się w sobie.
— Załóżmy, iż zgadłaś! — powiedział dumnie. — choćby jeżeli to Gęsicka, nic to nie zmienia. Odchodzę do niej.

— Głupi jesteś, Buczyn — pokiwała głową. — Chociażby przez ciekawość mogłeś spytać! Przy okazji, w Gęsickiej nie ma nic nadzwyczajnego — wszystko jak u innych, mówię ci jako lekarz. A historię choroby twojego „szczytu marzeń” widziałeś?

— N-no nie… — przyznał.

— No właśnie! Najpierw biegiem pod prysznic. Potem jutro zadzwonię do Szymona, żeby przyjął cię w przychodni bez kolejki — zadecydowała. — A potem pogadamy. Toż to wstyd: mąż ginekologa, a nie umie znaleźć zdrowej baby!

— I co mam teraz zrobić? — jęknął.

— Idę smażyć kotlety — rzekła. — A ty się myj i rób, co chcesz. jeżeli naprawdę szukasz „szczytu marzeń” bez chorób — zgłoś się, coś ci polecę…

**Lekcja na dziś:** Przed podjęciem decyzji, która wydaje się wielka i romantyczna, warto spytać żony-ginekologa. Zwłaszcza jeżeli ma więcej informacji niż ty.

Idź do oryginalnego materiału