Praca nad błędami

twojacena.pl 1 tydzień temu

„Poprawka do błędów”

Karetka pędziła przez miasto z włączonymi kogutami. Samochody przyklejały się do krawężników, ustępując jej środka ulicy.

— Tato, tatusiu, wybacz mi. Tylko żyj, nie odchodź… — szeptała dziewczyna, siedząc przy noszach.

On jej nie słyszał. Widział przed sobą inną kobietę. Uśmiechała się, a z jej oczu płynęło miękkie, ciepłe światło. Kusiło, przyciągało. Nie mógł się oprzeć, nie chciał. Pragnął lecieć w tę jasność, zlać się z nią… Mógł, bo czuł w czeniu dziwną lekkość, jakby w ogóle nie istniał.

Ale coś przeszkadzało, coś mocno trzymało go i ciągnęło w przeciwnym kierunku. Próbował powiedzieć: „Puść”, ale nie wydobył głosu. Nagle coś uderzyło go w pierś, odrzuciło w tył. Twarz kobiety zniknęła, światło zgasło, a ciało stało się ciężkie jak kamień. Czy kamień czuje ból?

Z ciemności wracały dźwięki: czyjś płacz, wołanie, czyjaś dłoń ściskająca jego dłoń. Znów chciał prosić, by go wypuścili, zawołać znikniętą Anię, ale w tej chwili zapadł się gdzieś, gdzie nie było choćby ciemności. Nic nie było. Jego nie było…

***

Dzień wcześniej

— Tato, mogę pojechać z Olą i Kasią nad morze? Krewni Kasi mają tam dom. Pieniądze są tylko na bilet i trochę na wydatki. — Głos córki był błagalny, słodki jak miód.

Wojciech zawsze wiedział, kiedy kłamała. Czasem udawał, iż wierzy, ale nie teraz. Odłożył gazetę i spojrzał na Zosię. Znał te oznaki: spieczone uszy, unikający wzrok, nerwowe skubanie fal ubrania.

— I na jak długo? — zapytał spokojnie.

— Na dwa tygodnie. — Zosia ożywiła się. — Powietrze, plaża. Zmęczyło mnie to zakurzone miasto.

— Z Olą i Kasią, tak? — powtórzył Wojciech.

Córka wyłapała sarkazm w jego głosie i zrozumiała, iż ściema z koleżankami nie przeszła.

— Nie umiesz kłamać. Wczoraj rozmawiałem z ojcem Kasi. Wyjeżdżają całą rodziną w Bieszczady.

Uszy Zosi nie tylko poczerwieniały — płonęły. Rumieniec rozlał się po twarzy, szyi. Podniosła głowę i wyzywająco spojrzała na ojca.

— Wiedziałam, iż nie pozwolisz mi jechać z Krzyśkiem, więc skłamałam. Jego ciocia naprawdę mieszka nad morzem.

— Właśnie tak myślałem. Nie pozwalam — odpowiedział spokojnie. — Rozumiem, zakochanie i te sprawy. Ale czy to wystarczający powód, by jechać sam na sam z chłopakiem?

— Kocham go — powiedziała Zosia z desperacją w głosie.

— A on ciebie? Miłość a pożądanie to różne rzeczy. Jestem mężczyzną i wiem, co znaczy, gdy chłopak namawia dziewczynę na taki wyjazd. To nie ma nic wspólnego z miłością.

— Więc nie pozwalasz? — spytała.

— Nie. Za miesiąc mam urlop, wtedy pojedziemy razem.

Zosia gryzła wargi, myśląc intensywnie. Serce Wojciecha ścisnęło się. Była tak podobna do matki! Ta też gryzła usta, gdy się denerwowała albo wahała. Córka dorosła. Jak wytłumaczyć jej, iż stracił już tyle, iż nie może pozwolić sobie na utratę ostatniego, co ma?

— Tato, proszę. Bylibyśmy tylko sami w pociągu. Na miejscu mieszkalibyśmy u jego rodziny. — Zosia patrzyła z nadzieją.

— Nie. jeżeli chcesz, odwiedzimy ich za miesiąc — rzucił twardo.

— Nie myślałam, iż jesteś taki… — wybuchnęła Zosia. — Mogłam nie pytać, zostawić kartkę i wyjechać. Jestem pełnoletnia. Ale chciałam po ludzku.

— Nie uciekłaś, więc moje zdanie coś dla ciebie znaczy. Skoro tak, to go posłuchaj — powiedział, sięgając po gazetę.

— Uwierz, kiedyś spojrzysz na tę rozmowę inaczej.

— Tato, pozwól mi pojechać. Kochamy się. — Zosia próbowała jeszcze raz.

— Ty może i kochasz. A on? Gdyby kochał, nie namawiałby cię do kłamstw.

— Wiesz wszystko? O nim, o mnie? A sam… — urwała, zdając sobie sprawę, iż posunęła się za daleko.

— Właśnie dlatego mówię — iż sam przez to przeszedłem. Za błędy młodości płaci się całe życie — westchnął filozoficznie.

— No tak. Powiedz jeszcze, jak ciężko było ci samemu mnie wychowywać, jak poświęciłeś swoje szczęście… Dziękuję ci za wszystko, ale mogę sama decydować, czy popełniać błędy. Proszę.

— Nie — zakończył temat i uniósł gazetę, pokazując, iż rozmowa skończona.

Zosia prychnęła, odwróciła się na pięcie i wyszła, trzasnąwszy drzwiami.

Wojciech znów odłożył gazetę. Jak tu czytać, gdy w głowie wir?

***

Ile lat minęło? Wydawało się, iż wczoraj namawiał Anię na weekend w Krakowie. Nie spytał nigdy, czy okłamała rodziców, czy powiedziała prawdę? Wypuścili ją.

Ten wyjazd był cudowny. Wrócili odmienieni, szczęśliwi. Tak mu się przynajmniej zdawało. Potem Ania wyjechała do Warszawy na studia. On został, poszedł na politechnikę, gdzie poznał Agatę. Oszalał z miłości, zapomniał o Krakowie, o Ani, o swoich wyznaniach wiecznej miłości. Chociaż… nie, nie mówił Ani, iż ją kocha. Tego był pewien.

A potem Ania wróciła i powiedziała, iż jest w ciąży. Przeraził się. Nie jej stanem, ale tym, iż przez to straci Agatę. Ania przyszła prosto z dworca. Namawiał ją na aborcję. Bełkotał coś o młodości, braku gotowości, iż to bezpieczne…

Ania płakała, mówiąc, iż to już dwunasty tydzień.

— To czemu zwlekałaś?! — wrzasnął w gniewie. — W dwunastym tygodniu jeszcze można…

Odeszła. Był pewien, iż usunęła ciążę, bo przez trzy lata nic o niej nie słyszał. Gdyby urodziła, wiedziałby. Jej rodzice przyszliby po sprawiedliwość.

Ożenił się z Agatą, miał jechać z nią w podróż poślubną nad morze. Wszystko już było gotowe. Aż zadzwonił dzwonek. Nie poznał jej. adekwatnie nie od razu zrozumiał, iż to ona — blada, wychudzona— To twoja? — zapytala Agata, patrząc na męża po wyjściu Ani, a Wojciech, trzymając małą Zosię na rękach, zrozumiał wreszcie, iż największym błędem nie są wybory młodości, ale strach przed życiem, który prawie odebrał mu wszystko — i córkę, i siebie.

Idź do oryginalnego materiału