Kiedy wychodziłam za mąż za Wojtka, wiedziałam, iż ma córkę z poprzedniego związku. Jego była, Kasia, zostawiła dziecko sześć lat temu – spakowała się i wyjechała do Holandii z nowym facetem, zaczynając życie od nowa. W tym czasie urodziła jeszcze dwójkę, o starszej córce przypomina sobie dwa razy w miesiącu przez wideorozmowy, a prezenty przysyła tylko na święta. Widziałam, jak dziewczynka tęskni za matką, jak wpatruje się w ekran telefonu, mając nadzieję, iż mama powie: „Przyjedź do mnie”. Ale ta nigdy jej nie zaprosiła, nigdy nie przyjechała. Po prostu wykreśliła córkę ze swojego życia.
Na początku dziewczynka mieszkała u teściowej – matki Wojtka. Ale ta dość gwałtownie się zmęczyła, nie dawała sobie rady z nauką, kaprysami i histerią. I po prostu odesłała wnuczkę do ojca. Wojtek przyprowadził ją do domu, spojrzał mi w oczy i cicho powiedział: „Zosia będzie z nami mieszkać. Na dłużej”.
Starałam się być dobrą macochą. Kupowałam ubrania, gotowałam ulubione dania, odbierałam ze szkoły, rozmawiałam serdecznie. Chciałam zostać jej przyjaciółką. Ale Zosia się zamknęła. Jakby postawiła między nami mur i choćby nie próbowała się zbliżyć. Nie tylko mnie ignorowała – robiła wszystko, żeby pokazać, iż w jej świecie jestem nikim.
Minęły trzy lata. Teraz Zosia ma dwanaście lat i przez cały czas z nami mieszka, rządzi, jakby to było jej mieszkanie, a nie nasze. Każdego wieczora skarży się ojcu: „Ciocia Ania kazała mi posprzątać”, „Ciocia Ania nie kupiła mi tego, co chciałam”. A potem dzwoni teściowa i robi mi wyrzuty, iż „za mało uwagi poświęcam dziecku” i iż „sama niedługo będę rodzić, więc niech się uczę macierzyństwa”. Ale sama nie ma ochoty zajmować się wnuczką, choćby na godzinkę nie chce jej wziąć, kiedy muszę iść do lekarza albo do pracy.
To wszystko mnie wykańcza. Pracuję, prowadzę dom, gotuję, a teraz jestem w ciąży. Wojtek, choć nie staje po stronie córki, prosi, żebym była łagodniejsza, wyrozumialsza. A ja już nie daję rady. Zosia stała się źródłem irytacji. Jest bałaganiarą, niemiła, nie potrafi podziękować, nie słucha i ciągle jest czymś niezadowolona. Nie jest moja i już choćby przed sobą tego nie ukrywam.
Czasem siedzę w nocy w kuchni i myślę: „Gdybym wtedy nie zgodziła się, żeby do nas zamieszkała… Gdybym postawiła na swoim…” Ale teraz już za późno. Nie mogę odejść od męża – niedługo urodzimy wspólne dziecko. I choć to brzmi egoistycznie, coraz częściej marzę, żeby córka Wojtka sama chciała wrócić do babci. Żeby powiedziała: „U babci będzie mi lepiej”. Nie będę jej namawiać, żeby została. Nie będę płakać.
Po prostu chcę żyć spokojnie. Bez ciągłych pretensji, bez walki o miejsce w tym domu. Chcę, żeby moje dziecko rosło w miłości i harmonii, a nie w wiecznym napięciu i kłótniach. Może to mój jedyny sposób, żeby uratować rodzinę i nie stracić siebie.