“Znam prawdę o tobie”: jak kłamstwa niszczą dzieciństwo i jak je leczyć miłością
Kasia właśnie szykowała się do spania, gdy z pokoju dziecięcego dobiegły ją ciche, stłumione łkania. Zerwała się jak oparzona i pobiegła do synka.
— Synku, co się stało? — przysiadła na krawędzi łóżka, kładąc dłoń na jego ramieniu.
Mikołaj gwałtownie się odsunął, wtulając twarz w poduszkę, i mruknął przez łzy:
— Idź sobie. Nie chcę cię widzieć.
Kasię przeszył dreszcz.
— Co mówisz, Mikołaj? Dlaczego?
— Bo ty… ty jesteś zła! — chłopiec podniósł się, jego oczy były pełne łez. — Tata mi wszystko opowiedział! Wiem prawdę o tobie!
Przypomniała sobie, jak to się zaczęło — od zdania, które Piotr powtarzał przy każdej kłótni:
— Skoro taka mądra, to się rozwiedź!
I za każdym razem milczała, połykając urazę i zostając. Bo tak ją nauczono — kobieta ma znosić, trzymać rodzinę w kupie, dźwigać ciężar, choćby jeżeli już nie żyje, a tylko wegetuje.
Ale tamtego dnia coś w niej pękło. Spojrzała mężowi w oczy i po raz pierwszy się nie ugięła.
— Dobrze — powiedziała spokojnie.
On osłupiał. A potem, jak zwykle, zaśmiał się szyderczo:
— Prześpisz się z tym — zmienisz zdanie.
Ale nie zmieniła. Całą noc leżała w ciemności, przypominając sobie każdy rok z nim. Kłótnie. Pogardę. Cień teściowej w ich domu. Żadna decyzja, żaden problem — nic nie zostało rozwiązane bez matki Piotra. A gdy zrozumiała, iż choćby syn widzi w babci i ojcu najważniejszych, dotarło do niej: jej tu już nie ma.
Rano w milczeniu zbierała dokumenty. Piotr wrzeszczał, wyrywał zasłony, zabierał żelazko, garnki, poduszki. choćby zasłonę prysznicową — wszystko, co kupili w małżeństwie, wynoszono z domu.
— To teraz żyj bez nas i bez naszego dobra! — krzyknęła teściowa na odchodnym, ściskając w dłoni ciężką torbę.
Kasia stała w pustym mieszkaniu i nie płakała. Ani jednej łzy.
Sąd minął bez nich — ani Piotr, ani jego matka się nie pojawili. Ku jej zdziwieniu, choćby po dwóch latach nikt nie próbował odebrać jej Mikołaja. Pracowała, wychowywała syna, nie szukała miłości, ale miłość sama zapukała do jej drzwi.
Tomek pojawił się niepostrzeżenie. Nie narzucał się z wyznaniami, nie obiecywał gwiazd z nieba, po prostu był. Pomagał. Słuchał.
— Rozumiem — mówił. — Masz syna, i to on jest najważniejszy. I tak powinno być. Zaprzyjaźnimy się.
Kasia jeszcze wtedy nie wiedziała, jak te proste, dobre słowa mogą zostać kiedyś użyte przeciwko niej.
Na początku było spokojnie. Mikołaj i Tomek grali, gadali o samochodach, budowali garaże z klocków. Ale od pewnego czasu syn się oddalał. Unikał spojrzenia, odpowiadał opryskliwie. A tej nocy kazał jej wyjść.
— Chcesz się mnie pozbyć! — krzyknął, zrywając się z poduszki. — Będziecie mieli nowe dziecko, a ja wam nie będę potrzebny! Oddacie mnie do domu dziecka!
Kasię ogarnął chłód.
— Kto ci to powiedział, Mikołaj?
— Tata! On mówił, iż już się umówiliście, żeby mnie zabrał, bo tylko przeszkadzam!
Ledwo powstrzymywała łzy, gdy przytulała syna i szeptała:
— Nigdy, słyszysz? Nigdy cię nie zostawię. Jesteś mój. Najdroższy.
Z początku się wyrywał, ale w końcu odpowiedział uściskiem. Tylko w oczach zostawał niepokój. Zwątpienie. I to było najgorsze.
Minęło kilka dni. Mikołaj wrócił od taty rozpromieniony — opowiadał, jak pływał łódką, jak złapał rybę. A po paru godzinach siedział cicho, spuszczając wzrok, i milczał.
— Byłeś taki szczęśliwy. Co się stało?
— Wszystko w porządku — rzucił krótko i odwrócił się.
— Mikołaj — przysiadła obok. — Proszę, powiedz…
— To ty go poprosiłaś, prawda? — wybuchnął. — Żeby mnie zabrał, bo wam przeszkadzam!
To już nie było po prostu bolesne. To było jak cios w samo serce.
Kasia wzięła telefon. Głos Piotra w słuchawce był nonszalancki, leniwy.
— A czego chcesz? Przecież jest z tobą, wszystko gra.
— Chcę, żebyś nie kłamał. Jeszcze raz spróbujesz nastawiać syna przeciwko mnie — już go nigdy nie zobaczysz. Zrozumiałeś?
— To ty mi grozisz? — ochryple zapytał. — Sam”No i co, znowu ta twoja histeria?” — burknął Piotr, ale w jego głosie zadrżała nuta niepewności.