— Proszę, oddaj mi mojego syna. Dam ci wszystko, czego tylko zapragniesz — wyszeptała z ostatkiem sił Nadia.
— Nie martw się o ojca. Ma dopiero czterdzieści trzy lata. Myślisz, iż będzie wiecznie płakał po twojej matce? A skąd! Statystyki mówią, iż samotnych kobiet jest więcej niż mężczyzn. Na pewno jakaś go sobie znajdzie. Dlatego jedźmy do Warszawy, nie przeszkadzaj ojcu układać sobie życia. Czy chcesz, żeby do końca swoich dni był sam?
Mieszkali w małym miasteczku pod Warszawą. Gdy dziewczyny były w drugiej klasie liceum, matka Nadii zginęła pod kołami samochodu. Razem z ojcem przeżyli to bardzo ciężko. Na Nadie spadły wszystkie domowe obowiązki, ale mimo to nie zaniedbała nauki i zdała maturę z wysokimi wynikami.
Alicja od zawsze marzyła o ucieczce z prowincjonalnego miasteczka do stolicy i namawiała Nadie, by pojechały razem.
— Ojciec wciąż nie może pogodzić się ze śmiercią mamy. A jeżeli i ja wyjadę? Nie, nie zostawię go samego — odmawiała stanowczo Nadia.
— Przestań się martwić! Nie jest taki stary. Wiesz, jak to jest — na pewno znajdzie sobie jakąś kobietę. Jedź ze mną, nie przeszkadzaj mu zaczynać od nowa. Chcesz, żeby umarł w samotności?
Okrutne słowa przyjaciółki boleśnie zraniły Nadie, ale nie mogła zaprzeczyć, iż kryła się w nich gorzka prawda. W końcu porozmawiała z ojcem.
— Jedź, córeczko. Nie martw się, dam sobie radę. Warszawa nie jest aż tak daleko. jeżeli nie spodoba ci się, zawsze możesz wrócić. Co tutaj masz do roboty?
I Nadia wyjechała z Alicją do Warszawy. Mimo świetnych wyników, zrezygnowała z wymarzonego uniwersytetu, bo Alicja ledwo zdała maturę i nie miała szans na studia. Nie chciała zostawić przyjaciółki samej, więc razem poszły do szkoły pedagogicznej. Później mogła zaocznie skończyć studia. Mieszkały razem w jednym pokoju w akademiku.
Początkowo Nadia co weekend wracała do ojca. Ale po Nowym Roku zaczęła zauważać zmiany — był weselszy, zadbany, a w lodówce stał garnek zupy i schabowe.
— Sam to ugotowałeś? — zapytała z uśmiechem.
Ojciec zmieszał się i wyznał, iż to sąsiadka Danuta mu przygotowała, no i w sumie… Nadia uspokoiła go, mówiąc, iż rozumie i cieszy się, iż znalazł sobie towarzystwo. Zauważyła, iż za każdym razem, gdy przyjeżdża, sąsiadka znika.
— Po co się chować? Żyjcie sobie razem, nie mam nic przeciwko.
Ale odwiedzała ojca coraz rzadziej, by nie przeszkadzać.
Alicja traktowała naukę po macoszemu — wagarowała, wieczorami imprezowała z chłopakami, czasem choćby nie wracała na noc. Nadia ją kryła i pomagała na zajęciach.
— W ogóle się nie uczysz? Wylecą cię z tej szkoły albo zajdziesz w ciążę. To ci potrzebne? — próbowała ją opamiętać Nadia.
— Ależ z ciebie mamusia. Spokojnie, wszystko pod kontrolą. Dzieci mi nie w głowie. A ty wciąż tylko za rękę z tym twoim Michałem? — śmiała się beztrosko Alicja.
Letnią sesję zaliczyła tylko dzięki pomocy Nadii. Ostatnio była jakaś smutna i roztargniona, jakby coś ją trapiło.
— Co się dzieje? Źle się czujesz? — spytała Nadia, gdy wracały pociągiem do rodzinnego miasteczka.
— Co jest? No, jestem w ciąży — przyznała się Alicja.
— Mówiłam ci! I co teraz? — załamała się Nadia.
— Nie urodzę. Słuchaj, poproś ojca o pieniądze na aborcję. Matka nie da, choćby nie próbuję — błagała przyjaciółkę.
— Oszalałaś? Nie zabezpieczałyście się? Mówiłaś, iż masz wszystko pod kontrolą! — oburzyła się Nadia.
— Nie krzycz tak. Było kilka razy bez… No wiesz. Więc poprosisz ojca?
— choćby nie myśl. Po aborcji możesz zostać bezpłodna. Powiedz swojemu chłopakowi. Niech się z tobą żeni.
Alicja zagryzła usta.
— Powiedziałam. Zniknął od razu. Matka mnie zabije. Wychowała mnie sama, ciągle powtarzała, żebym nie powtórzyła jej błędów. A ja… — Odetchnęła ciężko, patrząc przez okno pociągu.
— Porozmawia z tobą, ale gdy zobaczy wnuka, to się rozczuli — próbowała rozsądzić Nadia.
— Ależ ty mojej matki nie znasz. Może i się rozczuli, ale najpierw mnie zagryzie. Nadia, pomóż, co? — spojrzała błagalnie.
— Dobrze, spróbuję — westchnęła.
Ojciec dałby pieniądze, ale Nadia nie poprosiła. Nie mogła przyczynić się do zabicia dziecka. Myślała, iż może w Alicji obudzi się instynkt macierzyński. Urodzi wiosną, do końca nauki zostało kilka miesięcy. A ona jej pomoże. Wtedy Alicja będzie jej wdzięczna.
Powiedziała prawdę — nie poprosiła ojca.
— I to się nazywa przyjaciółka? Zdrajczyni! — krzyczała Alicja.
Ale aborcji nie zrobiła. W małym miasteczku wszyscy się znają, bała się iść do szpitala. Ktoś na pewno by doniósł matce. A gdy we wrześniu wróciły do Warszawy, było już za późno.
Na zimowe ferie Alicja nie pojechała do domu — brzuch już był widoczny. Ale matka nagle sama przyjechała, jakby przeczuwała, iż coś jest nie tak. Alicja schowała się w innym pokoju, a Nadia musiała ją kryć.
— Pracuje w internacie, zdobywa doświadczenie — kłamała, czerwieniąc się, gdy matka Alicji dopytywała o córkę.
— A was tam nie wpuszczą. I dzieci same zostawić nie może — brnęła dalej.
Matka pokiwała głową, zostawiła paczkę ze smakołykami i wróciła do domu.
— Po co to robisz? To przecież twoja matka. Tyle ci przyniosła. Powiedziałaby ci parę słów, ale by odpuściła — mówiła później Nadia.
— Aha, zobaczyłaby mój brzuch i wiesz, co by zrobiła? Nie, dziękuję. Najlepiej urodzić i zostawić w szpitalu. Co ja bym zrobiła z dzieckiem? — wzdychała Alicja.
— Wcześniej trzeba było myśleć. Jak możesz tak mówić? On cię słyszy! — oburzyła się Nadia.
— To sobie go zabierz, skoro taka święta! — wybuchnęła Alicja. — Doprawdy, nowa Matka Teresa się znalazła.
Pod koniec lutego Nadia obudziła się w nocy od jęków Alicji.Alicja zaciągnęła się bólem i ledwo dysząc, wyszeptała: — Zadzwoń po karetkę, Nadia, boję się, iż tracę dziecko…