Przeczucie nadchodzących zmian

newsempire24.com 1 dzień temu

Marek mieszka w szklanej, dziewięciokondygnacyjnej kamienicy przy ulicy Jana Pawła II w Warszawie, gdzie ściany cieńsze niż papier, a każdy kichnięcie sąsiada odbija się echem w grzejnikach.

Od dawna nie reaguje, gdy sąsiedzi zamykają drzwi z hukiem, nie przejmuje się sprzeczkami przy przestawianiu mebli i nie słyszy krzyku telewizora u pensjonistki z dolnego piętra.

Jednak to, co robi najgorszy z sąsiadów pan Jacek z mieszkania nad nim doprowadza go do szału i wywołuje lawinę przekleństw.

Każdą sobotę złowrogi człowiek bez wahania włącza wiertarkę albo młot udarowy! Czasem o dziewiątej rano, czasem o jedenastej. Zawsze w wolny dzień! I zawsze dokładnie w chwilę, kiedy Marek chce spokojnie wyspać się po tygodniu pracy.

Na początku Marek, człowiek spokojny i nie lubiący konfliktów, podchodził do tego filozoficznie: Może trwa remont może potrzebują, myśląc, jak przewraca się w łóżku i przytula poduszką głowę.

Lecz tygodnie mijają, a dźwięk młota udarowego budzi go w soboty za i po raz kolejny. Raz krótkie serie, raz długie, ciągłe wibracje. Wydaje się, iż sąsiad zaczyna coś robić, przerywa, a potem znów wraca do pracy.

Czasem te nieprzyjemne odgłosy padają nie tylko rano, ale i w środę około siedemnastej, gdy Marek wraca z biura, marząc o ciszy. Za każdym razem chciałby wstać i powiedzieć Jacekowi, co o nim myśli, ale zmęczenie, lenistwo i strach przed konfliktem trzymają go w miejscu.

Pewnego sobotniego poranka, gdy wiertarka znów rozkrzyknęła się nad jego głową, Marek nie wytrzymuje i pędzi na górę. Dzwoni, puka w odpowiedzi cisza. Tylko przeklęty młot udarowy ryczy, przekazując wibracje prosto w czaszkę.

Kiedyś to! wykrzyknął Marek, nie dokańczywszy zdania. Sam nie wie, co dokładnie kiedyś ma zrobić.

W jego głowie krążyły scenariusze: od wyłączenia prądu w klatce po bardziej wyrafinowane pomysły napisać skargę, wezwać policjanta, zakleić wentylację pianą.

Czasem wyobrażał sobie, iż sąsiad w końcu zrozumie, iż wszyscy go mają już dość i przyjdzie przeprosić. Albo wyprowadzi się. Albo po prostu przestanie wiercić! To wszystko byłoby lepsze niż nieustanne wkręcanie się w dźwięk niesprawiedliwości. Myślał: Chociażby ktoś w klatce się oburzył i powstrzymał to obrzydliwe zachowanie! ale każdy zostawał w swoim kącie i nic nie robił.

Wtedy wydarzyło się coś, czego Marek się nie spodziewał

***

W jedną sobotę budzi go nie hałas, a cisza. Leży, nasłuchuje, czekając, kiedy znów rozlegnie się przeklęty aparat, ale cisza jest gęsta, spokojna, niemal namacalna.

Zdołał! przelatuje w jego głowie myśl, albo ten potwór odszedł?!

Dzień mija w niecodziennej swobodzie. Odkurzacz pracuje ciszej, czajnik wydaje miękki syk, a telewizor nie drży już w rytm drgań sufitu. Marek siedzi na kanapie i łapie się na uśmiechu, szerokim jak dziecko.

***

Następny dzień niedziela jest równie cicha. I poniedziałek. I wtorek. I środa. Hałas zdaje się wycięty z jego życia. Cisza z góry utrzymuje się prawie tydzień. Marek nie przypisuje tego już remontowi, urlopowi czy przypadkowi. W tej przerwie czuje coś nienaturalnego, niepokojącego, zbyt ostry kontrast po miesiącach stałego hałasu.

***

Stoi przed drzwiami Jacekowego mieszkania, zbierając odwagę i zastanawiając się, po co to wszystko? Czy chce się upewnić, iż wszystko w porządku? Czy może sprawdzić, czy nie wyolbrzymia problemu?

Naciśnie dzwonek. Drzwi otwierają się niemal od razu i Marek od razu wyczuwa, iż coś jest nie tak. Na progu stoi ciężarny, bladej twarzy, z opuchniętymi powiekami, kobieta. Widział ją kiedyś w pobliżu, ale teraz wygląda, jakby przyspieszona o kilka lat.

Czy pani jest żoną Jacka? pyta ostrożnie.

Kobieta skinęła głową.

Co się stało? Nie słyszałem od jakiegoś czasu

Marek przerywa, słowa ugrzęzają w gardle. Jak można przyjść z powodu ciszy?

Kobieta cofa się o krok, wpuszczając go do środka. Nagle słyszy cichy szept:

Leśniak już nie ma.

Marek nie od razu łapie sens. Potrzebuje kilku sekund, by połączyć słowa w całość.

Jak kiedy?

W ostatnią sobotę, wcześnie rano przeciera łzą policzek. Rozumie pani ten niekończący się remont ciągle pracował w weekendy, bo w tygodniu nie miał czasu. Tego dnia wstał przed mną chciał dokończyć łóżeczko. Pospieszał się, bał się, iż nie zdąży

Machnął ręką w głąb mieszkania. Przy ścianie stało rozłożone pół łóżeczka dziecięcego instrukcje, opakowania z elementami, części rozrzucone na podłodze.

Po prostu spadł wyszeptała. Serce. Nie zdążyłam się obudzić.

Marek stoi, jakby wrosł w podłogę. Słowa kobiety powoli, ciężko wnikają w jego świadomość.

***

Hałas Ten sam, który go tak denerwował, budził w soboty! Przeklinał go razem z człowiekiem, który go wytwarzał! Marek spuszcza wzrok spogląda na karton z detalami łóżeczka. Maleńkie śrubki, sześciokąt, naklejki z numerami części. Wszystko starannie poukładane tak robią tylko ludzie, którzy naprawdę chcą coś ważnego stworzyć.

Czy mogę jakoś pomóc? zaczyna nieśmiało. Kobieta kiwa głową:

Dziękuję. Nic nie potrzebuję

Marek wychodzi na palcach, jakby odchodził od świeżego bólu. Schodzi po schodach, trzymając się balustrady. Każdy krok niesie przytłaczające poczucie winy, bez konkretnej formy, ale palące.

***

W domu patrzy w sufit. Cisza gęsta, przytłaczająca, jakby w czymś go oskarżała

Może w tym, iż nienawidził Jacka? Nienawidził go tylko dlatego, iż zakłócał mu sen! choćby go przeklinał! Dla niego to nie był człowiek, a jedynie hałas, niedogodność.

A teraz tego hałasu już nie ma. Została kobieta, która go opłakuje. niedługo przyjdzie na świat dziecko, którego nie będzie mieć ojca. Pozostało jedynie łóżeczko, które Jack chciał złożyć, ale nie zdążył

Powinienem odwiedzić jego żonę i pomóc myśli Marek. Samemu pewnie nie da rady

***

Wieczorem, kiedy myśli się uspokoiły, Marek znów patrzy w sufit. Martwa cisza wciąż trwa. Siada w przyciemnionej kuchni i uświadamia sobie, iż dziś nie zaśnie spokojnie. Wstaje, wchodzi na piętro, dzwoni. Drzwi otwierają się, a kobieta podnosi brwi z zaskoczenia nie spodziewała się go.

Marek, lekko zakłopotany, mówi cicho:

Proszę wiem, iż ledwie się znamy, ale jeżeli pozwoli pani mogę złożyć łóżeczko. On chciał, żeby było gotowe. I jeżeli mogę chciałbym pomóc.

Kobieta najpierw milczy, patrzy na niego długo, jakby próbowała pojąć sens słów. Potem powoli kiwa głową.

Proszę, wejdź.

Marek wchodzi, ostrożnie omijając kartony z częściami. Pracuje długo, w milczeniu.

Kobieta siedzi na kanapie, głaszcząc brzuszek, czasem cicho szlochając, starając się nie hałasować. Gdy Marek przykręca ostatni śrub, wstaje, by dopasować plecy łóżeczka, w pokoju zmienia się powietrze, jakby napięcie się rozproszyło.

Kobieta podchodzi bliżej, przesuwa dłonią po gładkiej drewnianej belce.

Dziękuję szepcze. Nie wyobraża sobie, jak wiele to dla nas znaczy.

Marek stoi, nie wiedząc, co odpowiedzieć. Po prostu skinął głową. Wychodząc, poczuł, iż po raz pierwszy od dawna zrobił coś naprawdę adekwatnego i wiedział, iż jeszcze nie raz tu wróci.

Idź do oryginalnego materiału