Przeczucie: Zwiastun Niezwykłych Wydarzeń

newskey24.com 16 godzin temu

Olgierd mieszka w niskim bloku dziewięciokondygnacyjnym przy ulicy Jana Pawła II w Warszawie, gdzie ściany są cieńsze niż kartka papieru, a każdy kichnięcie sąsiada odbija się echem w grzejnikach.

Nie reaguje już na trzaskające drzwi, nie reaguje na kłótnie przy przesuwaniu mebli i nie słyszy krzyku telewizora u starszej pani z dolnego piętra.

Jednak to, co robi sąsiad z góry Aleksander doprowadza go do szału i wywołuje lawinę przekleństw.

W każdą sobotę złego człowieka bez wstydu wkręca wkrętarkę albo udarowy wiertarko-wkrętarkę!

Czasem o dziewiątej rano, czasem o jedenastej. Zawsze w dzień wolny! I zawsze w chwili, gdy Olgierd chciałby jeszcze trochę wyspać się po nocnym dyżurze.

Na początku Olgierd, człowiek spokojny, podchodził do tego filozoficznie: Może remont się przedłużył da się zrozumieć myślał, przewracając się w łóżku i zakrywając głowę poduszką.

Lecz tygodnie mijają, a dźwięk udaru budzi go w soboty raz po raz.

Czasem krótkie serie, czasem długie, wibrujące drgania. Wydaje się, iż sąsiad zaczyna coś robić, potem przerywa, po czym znów wraca do zadania.

Czasem nienawistny hałas spada nie tylko rano, ale i w środę wieczorem, gdy Olgierd wraca z pracy, marząc o ciszy. Za każdym razem chciałby wstać i powiedzieć sąsiadowi wszystko, co o nim myśli, ale zmęczenie, lenistwo i niechęć do konfliktu go powstrzymują.

Pewnego razu, gdy wiertarko-wkrętarka znów rozbrzmiała nad jego głową, Olgierd nie wytrzymuje i porywa się na górę. Dzwoni, puka a w odpowiedzi cisza. Jedyny dźwięk to wciąż ryczący udar, wibrujący w czaszce.

Kiedyś ci! wybucha w nim, ale nie dokańcza. Sam nie wie, co kiedyś ma oznaczać.

W głowie snuje scenariusze: od wyłączenia instalacji w klatce po bardziej wyrafinowane pomysły złożyć skargę, wezwać policjanta, zatkać wentylację pianką.

Czasem wyobraża sobie, iż sąsiad sam zdaje sobie sprawę, iż jest uciążliwy, przychodzi przeprosić, wyprowadza się albo po prostu przestaje wiercić.

Cokolwiek, by choć raz przestał hałasować!

Ten dźwięk stał się dla Olgierda symbolem niesprawiedliwości. Myśli: Gdyby choć ktoś w klatce się oburzył i powstrzymał to bezczesne zachowanie!.

Lecz wszyscy zostają w swoich progach i nie wtrącają się.

A potem nastąpiło coś, czego Olgierd się nie spodziewał

***

Pewnej soboty budzi go nie hałas, a cisza.

Leży długo, wsłuchując się: kiedy jeszcze raz wybrzmi przeklęty sprzęt?

Cisza jest gęsta, spokojna, niemal namacalna

Zniknął! przelatuje w głowie radość, albo ten potwór odjechał?!

Dzień mija w niezwykłym poczuciu wolności.

Odkurzacz śpiewa ciszej, czajnik brzmi łagodnie, a telewizor nie drży z dachu.

Olgierd siedzi na kanapie i łapie się na szerokim uśmiechu, jak dziecko.

***

Niedziela jest równie cicha.

I poniedziałek.

I wtorek.

I środa.

Hałas wydaje się wyrwany z jego życia

Cisza z góry trwa prawie tydzień.

Olgierd nie przypisuje jej już remontowi, urlopowi czy przypadkowi. W tej przerwie czuje coś nienaturalnego, niepokojącego. Zbyt ostry kontrast po miesiącach nieustannego hałasu

***

Stoi długo przed drzwiami Aleksandra, zbierając odwagę i zastanawiając się: po co to wszystko? Czy chce się upewnić, iż wszystko w porządku? Czy raczej sprawdzić, czy nie wyolbrzymia?

Naciśnie przycisk dzwonka.

Drzwi otwierają się niemal od razu i od razu czuje, iż coś się stało.

Na progu stoi ciężarna kobieta. Twarz blada, powieki spuchnięte. Przez kilka chwil widział ją w windzie, ale teraz wydaje się starzej o kilka lat.

Czy jesteś żoną Aleksandra? pyta ostrożnie.

Kobieta kiwa głową.

Coś się stało? Nie słyszałem od dawna

Zatrzymuje się, słowa topią się w gardle: jak można przyjść z powodu ciszy?

Kobieta cofa się o krok, wpuszczając go do środka. Nagle rozlega się ciche:

Leśniak już nie ma.

Olgierd nie rozumie od razu. Potrzebuje kilku sekund, by ułożyć słowa w całość.

Jak kiedy?

W ostatnią sobotę, wcześnie rano. ociera łzę. Rozumiecie ten niekończący się remont wykańczał go. Zawsze pracował w weekendy, bo w tygodniu nie miał czasu. Tego dnia wstał wcześniej niż ja chciał dokończyć kołyskę. Pośpieszył się. Bał się, iż nie zdąży

Machnął ręką w głąb mieszkania.

Przy ścianie stała rozłożona połówka dziecięcej kołyski instrukcja, opakowania z elementami, rozrzucone części na podłodze.

Po prostu upadł, wyszeptała. Serce. Nie zdążyłam się obudzić.

Olgierd stoi, jakby przyrośnięty do podłogi.

Słowa kobiety powoli, ciężko wnikają w jego świadomość

***

Hałas

Ten sam, który go tak irytował, budził w soboty! Przeklinał go razem z człowiekiem, który go wywoływał! Olgierd spuszcza wzrok spogląda na karton z elementami kołyski.

Małe śruby, klucz sześciokątny, naklejki z numerami części. Wszystko starannie poukładane tak robią tylko ludzie, którzy naprawdę chcą zrobić coś ważnego.

Czy mogę jakoś pomóc? zaczyna nieśmiało, ale kobieta odrzuca gest:

Dziękuję. Nic nie potrzebuję

Olgierd schodzi prawie na palcach, jakby uciekając przed czyimś bólem.

Zstępuje po schodach, trzymając się poręczy. Każdy krok niesie przytłaczające poczucie winy, nie mające konkretnej formy, a jednak płonące.

***

W domu podnosi oczy w stronę sufitu. Cisza jest gęsta, gęsto przylega. Jakby go oskarżała

Może dlatego, iż Olgierd nienawidził Aleksandra? Nienawidził go tylko dlatego, iż zakłócał mu sen! choćby go przeklinał! Dla niego to nie był człowiek, a jedynie hałas, niewygoda.

A teraz

Teraz go nie ma.

Zamiast tego jest kobieta, która go opłakuje.

Wkrótce przyjdzie dziecko, którego ojciec już nie żyje.

I jest kołyska, którą chciał złożyć, ale nie zdążył

Powinienem odwiedzić jego żonę pomóc. Raczej nie zrobi to sama»

***

Wieczorem, gdy myśli uspokoiły się, Olgierd znów spogląda na sufit. Wciąż panuje martwa cisza.

Siedzi w półcienistej kuchni i nagle pojmuje, iż nie zaśnie dziś łatwo. Wspina się na górę, dzwoni. Drzwi otwierają się, kobieta marszczy brwi nie spodziewała się go.

Olgierd, lekko zakłopotany, mówi cicho:

Proszę rozumiem, iż ledwo się znamy. Ale jeżeli pozwolicie mogę złożyć kołyskę. On chciał, żeby była gotowa. I jeżeli mogę chciałbym pomóc.

Kobieta najpierw milczy, wpatrując się w niego, jakby szukając sensu w słowach.

Potem powoli kiwa głową.

Proszę, wejdź.

Olgierd wchodzi, ostrożnie omijając pudełka z częściami.

Pracuje długo, w ciszy.

Kobieta siedzi na kanapie, głaszcząc brzuszek. Czasem cichutko wzdycha, starając się nie zakłócać. Gdy Olgierd przykręca ostatni śrub i podnosi się, by wyregulować oparcie, powietrze w pokoju zmienia się. Jakby napięcie rozproszyło się.

Kobieta podchodzi bliżej, gładząc gładką drewnianą belkę.

Dziękuję, szepcze. Nie macie pojęcia, jak to jest ważne.

Olgierd stoi, nie wiedząc, co odpowiedzieć.

Kiwnął tylko głową.

Wychodząc, poczuł po raz pierwszy od dawna, iż zrobił coś naprawdę słusznego, i iż na pewno jeszcze tu wróci.

Idź do oryginalnego materiału