„No przecież mamy dziecko, może zamienimy się pokojami…” – jak żona brata próbowała wyrzucić Wojtka z jego przestrzeni
Ta historia przytrafiła się mojemu dobremu znajomemu, z którym studiowaliśmy razem na uniwersytecie. Nazywa się Wojtek, ma zaledwie dwadzieścia dwa lata i mieszka w trzy-pokojowym mieszkaniu rodziców w jednej z sypialnych dzielnic Łodzi. Wydawałoby się – zwykła sytuacja: pod jednym dachem żyją trzy pokolenia – rodzice, on oraz rodzina starszego brata, któremu niedawno urodziło się dziecko.
Brata Wojtka, Maciek, zarabia niewystarczająco, by pozwolić sobie na wynajem osobnego lokum, więc z żoną Kasią i noworodkiem muszą dzielić przestrzeń z rodzicami i młodszym bratem. Każdy ma swój pokój, kuchnia i łazienka są wspólne. Bywa ciasno, ale do niedawna wszyscy żyli w zgodzie. Wojtek nie narzekał – trzymał dystans, uczył się, dorabiał i, jak to mówią, nikomu nie zawadzał.
Ale pewnego pechowego dnia Kasia, żona brata, podeszła do niego z „ważną” propozycją:
— Wojtek, no przecież mamy malutkie dziecko… może byś się z nami zamienił pokojami? U ciebie jest słoneczna strona, tyle światła! A u nas wieczny półmrok i wydaje się, iż choćby wilgoć. Dla malucha to niezdrowe…
Wojtek na moment zaniemówił. Wiedział, iż te opowieści o wilgoci to bzdura – nikt wcześniej się nie skarżył. Co więcej, jego pokój, choć o dwa metry mniejszy, był praktyczniejszy: kwadratowy, ciepły, przytulny. W pokoju brata i Kasi był balkon, długie ściany i wieczne przeciągi. Nie mówiąc już o tym, iż właśnie na tym balkonie mama suszyła pranie, ojciec trzymał narzędzia, a Maciek wychodził tam zapalić.
Kasia nie ustępowała:
— No ale u nas i tak pokój większy! A jeżeli ci przeszkadza chłód, to przecież jesteś facetem – weź i uszczelnij okna. Nie fizyka kwantowa!
Wojtek gotował się w środku. Chcieli zabrać jego przestrzeń, kryjąc się za potrzebami dziecka. Maciek milczał jak zaklęty. Ani słowem nie wspomniał, iż chce się przeprowadzić. Tylko Kasia chodziła w kółko, przekonywała, wmawiała, iż to słuszne, iż on musi…
Wojtek odmówił. Grzecznie, ale stanowczo. Nie chciał mieszkać w przechodnim pokoju z balkonem, gdzie co dwie godziny ktoś będzie się dobijał po skarpetki, pieluchy czy paczkę papierosów. Nie chciał tracić prawa, by zaprosić dziewczynę i nie martwić się, iż akurat wtedy ktoś zacznie grzebać w szafce po proszek.
— Pokój rodziców – ich święta strefa. Pokój brata – dla ich rodziny. Mój – to jedyne, co mam – powiedział Kasi. — Przepraszam, ale niczego nie zamieniam.
Po tej rozmowie atmosfera w domu stała się gęsta. Kasia przestała się z nim wzdychać, przechodziła obojętnie, zerkała spode łba, jakby zrobił coś strasznego. Maciek udawał, iż problem nie istnieje. Rodzice nie wtrącali się, zachowywali neutralność.
Wojtek to wszystko widział, ale nie reagował. Wiedział, iż Kasia po prostu stosuje wygodną taktykę – naciska przez „dobroć”, „troskę” i „potrzeby dziecka”. Tylko iż w tych manipulacjach nie było miejsca na jego sprawy.
— Nie jestem przeciw pomocy – wyznał mi. — Ale dlaczego zawsze mam poświęcać swój komfort? Dlaczego to ja mam ustępować, a nie oni powinni rozwiązać swoich problemów?
Ma rację. Każdy ma prawo do swoich granic. choćby jeżeli mieszka u rodziców. choćby jeżeli ma dwadzieścia dwa lata. choćby jeżeli ktoś zdecydował się na dziecko.
Kasia obraziła się. Oczywiście. Nie udało jej się postawić na swoim. Ale Wojtek jest pewien – to nie jego wina. I nie zamierza czuć się winny, iż nie oddał swojego jedynego kąta.
Czasem, by zachować siebie, trzeba po prostu powiedzieć stanowcze „nie”.