Przerażająca pomyłka

newsempire24.com 1 dzień temu

**Straszny błąd**

Obudziłam się z bólem. Coś mi się śniło przed przebudzeniem, coś ważnego. Ale ból był tak silny, iż od razu zapomniałam sen. Nigdy wcześniej nie bolał mnie tak brzuch – promieniowało aż do krzyża.

Leżałam, wsłuchując się w pulsujący dyskomfort. Zdawało się, iż powoli ustępuje. Ostrożnie usiadłam na łóżku, ale gdy tylko spróbowałam wstać, ból znów przeszył mi podbrzusze. Krzyknęłam i osunęłam się na podłogę. Na kolanach doczołgałam się do komody, gdzie zostawiłam telefon na ładowarce.

Tak też dzwoniłam po karetkę – klęcząc, opierając drugą dłoń o podłogę. *„Muszę się uspokoić, zaraz przyjadą, tylko muszę otworzyć drzwi…”* – powtarzałam w myślach, pełznąc w stronę przedpokoju. Brzuch palił ogniem, każdy ruch sprawiał, iż świat wirował.

Próbowałam wyprostować się, by odsunąć zasuwkę, ale ból stał się nie do zniesienia. W oczach pojawiły się łzy. To właśnie jest najgorsze w samotności. Nie to, iż nikt nie poda szklanki wody, ale iż nie ma komu otworzyć drzwi ratownikom. Przygryzłam wargę do krwi i zrobiłam ostatni wysiłek. Udało się. Drzwi były otwarte, a ja straciłam przytomność.

Przez mgłę docierały do mnie oderwane zdania, pytania. Chyba choćby odpowiadałam… a może tylko mi się wydawało.

Ocknęłam się na sali. Przez okno padało niskie, jesienne słońce. Odwróciłam się od oślepiającego światła, ale ruch wywołał ukłucie pod żebrami. Brzuch był nabrzmiały, ale ból niemal zniknął.

Jeszcze niedawno, gdy kolejny raz próbowałam zerwać z Bogdanem, myślałam: *„Lepiej umrzeć, niż tak żyć”*. Bez męża, bez dzieci, kompletnie sama. Po co mi to? A tej nocy złapałam się życia z całych sił. Zrozumiałam, jak przerażające jest umierać nagle, w samotności.

— Ocknęłaś się? Zaraz zawołam pielęgniarkę — usłyszałam obok.

Odwróciłam głowę. Na sąsiednim łóżku leżała pulchna kobieta w nieokreślonym wieku, w flanelowym szlafroku w żółte kwiaty na niebieskim tle.

Wkrótce weszła pielęgniarka.

— Jak się pani czuje? — zapytała. Była młoda, rumiana. A może tak się tylko wydawało przez różową czepek?

— Lepiej — odparłam. — Co się stało?

— Zaraz przyjdzie doktor i wszystko wyjaśni — powiedziała i wyszła.

Zauważyłam jej gruby, jasny warkocz sięgający do pasa. *„Kto jeszcze nosi warkocze?”* — pomyślałam zdumiona.

— Jesteś na ginekologii. Przywieźli cię dwie godziny temu. Śpisz jak zabita, dziewczyno — oznajmiła sąsiadka.

*„Dziewczyno”*. Ostatnio w sklepach i autobusach mówili do mnie już tylko *„pani”* albo *„obywatelko”*. Czułam się staro. A przecież miałam dopiero czterdzieści dwa lata. Może dlatego, gdy próbowano mnie swatać, machałam ręką: *„Za późno, nie potrzebuję nikogo”*. Dlatego też ciągle próbowałam zostawić Bogdana, ale on zawsze wracał.

— Jak się pani czuje? — Do sali wszedł lekarz koło pięćdziesiątki.

— Co się stało? Dostałam narkozę? Była operacja? Czuję się jak balon.

— Nowakowska, czekają na panią w opatrunkowni — zwrócił się do sąsiadki.

Kobieta wstała, poprawiła szlafrok i wyszła.

— Wykonaliśmy laparotomię. Miała pani ciążę pozamaciczną, pęknięcie jajowodu.

— Jak to?! — Omal nie poderwałam się z łóżka. Mięśnie brzucha natychmiast zaprotestowały bólem.

— Dlaczego to panią tak dziwi?

— Ale… stwierdzono u mnie niepłodność.

— To nie wyklucza ciąży pozamacicznej, ani choćby normalnej. Życie potrafi zaskakiwać. Proszę mi wierzyć. Zostanie pani u nas kilka dni.

— Mogę wstawać?

— Powinna pani, ale bez przesady — odparł i wyszedł.

Przetrawiałam te słowa. Mówili mi, iż nie mogę mieć dzieci. Mąż przez to odszedł. Choć adekwatnie to tylko pretekst — zdradzał i tak. *„Naprawdę mogę zajść w ciążę? Co ja mówię, przecież mam czterydzieści dwa lata, to już nie czas”* — zatrzymałam siebie. *„Czemu od razu nie spytałam doktora?”*

Usiadłam na łóżku, opuściłam nogi. Na podłodze stały moje kapcie, na oparciu wisiał szlafrok. Pewnie zabrali je ratownicy. Ból ustąpił, ale mięśnie bolały od napięcia.

Narzuciłam szlafrok, wsunęłam stopy w kapcie i wstałam. Lekko kręciło mi się w głowie. *„To przez narkozę”*. W kieszeni poczułam ciężar. *„Klucze do mieszkania i dowód. Więc drzwi zamknęli”*.

Nad umywalką nie było lustra. Przygładziłam włosy dłonią i wyszłam na korytarz. Dotarłam do drzwi z napisem *„Ordynatura”*, ale były zamknięte — w zamku tkwił klucz z breloczkiem. Ruszyłam dalej, w stronę stanowiska pielęgniarek, by zapytać o lekarza.

Zawroty głowy i mdłości zmusiły mnie do zatrzymania się na kanapie w holu.

*„Czy Bogdan byłby szczęśliwy, gdyby wiedział, iż mogłam od niego zajść w ciążę?”* Poznaliśmy się pięć lat temu. Od razu powiedział, iż jest żonaty. Ożenił się późno, ma małe dziecko.

Nasz romans był burzliwy. Nie liczyłam na nic. Wielokrotnie próbowałam zerwać. On obrażał się, odchodził, ale zawsze wracał. Najpierw obiecywał, iż odejdzie od żony, gdy córka podrośnie, a żona wróci do pracy. Ale córka poszła już do szkoły, a on wciąż był w małżeństwie. Przestałam pytać. Mówiłam sobie: *„To ostatni raz”*, a on przychodził, a ja wpuszczałam go ponownie.

Moje myśli przerwała rozmowa. Nie widziałam stanowiska pielęgniarek, ale usłyszałam swoje nazwisko:

— Wyobraź sobie, podczas operacji Serafin znalazł u niej guza. Ogromnego.

Poznałam głos rumianej pielęgniarki z warkoczem.

— I co? — spytał drugi, młodszy głos.

— Nic. Zaszyli i tyle. Serafin powiedział, iż to ostatnie stadium. Jutro tę Kowalską przewiozą na onkologię. A wcale nie stara, ledwo po czterdziestce. Doktor mówił, iż mało jej zostało.

— Szkoda — odparł drug— *”To nie ja, musiała być pomyłka”* — szepnęłam, czując, jak świat nagle staje się lekki, a deszcz na twarzy to już nie łzy strachu, ale zwykła jesienna mżawka, pod którą choćby warto się przejść.

Idź do oryginalnego materiału