Wanda starała się stłumić łzy głęboko w sobie, by nie psuć święta. Poprawiła bluzkę na już wyraźnie zaokrąglonym brzuchu i, pchając przed sobą wózek inwalidzki z synem, otworzyła drzwi kawiarni.
Zwyczajna niedziela, gdy mamy dzieci niepełnosprawnych z Łodzi spotykały się w kawiarni, by choć na chwilę odetchnąć od niekończących się rehabilitacji i walki o lepsze życie swoich pociech. Same zorganizowały sobie tę chwilę wytchnienia, bez sponsorów i fundacji. Kawiarnia „Fasola” zamykała się na specjalne przyjęcie. Dzięki właścicielce, zmęczonym matkom rozdawano za darmo herbatę, ciastka i włączano karaoke. Wtedy mamy dzieci z niepełnosprawnościami stawały się zwyczajnymi młodymi kobietami, które śmiały się, śpiewały, gadały i żartowały ze sobą.
Wanda przychodziła tu zawsze, choćby gdy nie miała siły się ruszać. Bo to była jej wyspa, gdzie ją rozumiano i akceptowano. Ale teraz siedziała w milczeniu, nie wiedząc, jak powiedzieć przyjaciółkom, iż jest w ciąży, a mąż „złożył broń”, twierdząc, iż to zbyt ciężki ciężar. Drugie dziecko nie powinno się urodzić, skoro pierwsze ma MPD. Ale Wanda nie chciała iść na aborcję, i oto trzy miesiące później męża już nie było – mieszkał z inną kobietą, a ona ledwo miała pieniądze na benzynę, by przywieźć chorego syna na spotkanie.
– No, gadaj, co się stało? – przysiadła się do niej Elżbieta Nowak, zadziwiająco młoda, piękna i silna. Jej córka, Zofia Kowalska, też poruszała się na wózku, ale dzięki cierpliwej i kochającej matce zdobywała wokalne nagrody na całym świecie. I żyła – żyła pełnią radości.
Wanda chciała wybuchnąć płaczem z żalu do siebie, ale Elżbieta energicznie przerwała:
– I tak wszystko wiadomo. Zostawił cię? No, Bogu sąd. Ale lepiej powiedz, jakie masz jeszcze zasoby? Co naprawdę może ci pomóc postawić dzieci na nogi?
– Nic – wciągnęła nosem Wanda.
– No, tak nie może być! Bóg przecież nigdzie się nie ulotnił, prawda? choćby w twojej sytuacji. A Bóg pomaga ludzkimi rękami, pamiętasz to powiedzenie? Więc weź mikrofon, teraz ze mną o wszystkim zapomnimy, pośpiewamy w duecie, napijemy się herbaty, a w domu wszystko sobie przemyślisz. I – tak, poczytaj to, co psycholog Muraszewska pisze o zasobach. Wyguglaj. To ode mnie inspiracja. Wyjście jest zawsze, Wandziu. No przecież nie zabijemy cudu…
I Wanda śpiewała i śmiała się, a wolontariusze z fundacji charytatywnej zajmowali się jej synem. Zawinęli im ciastka na wynos, i Wanda po raz pierwszy nie wzdrygnęła się na dźwięk ciszy w pustym mieszkaniu.
Zasoby, zasoby… Tej nocy, po ułożeniu syna i usłyszeniu jego: „Mamo, kocham cię, razem sobie poradzimy”, Wanda usiadła, by spisać wszystko, co miała.
Więc oto pierwszy. adekwatnie drugi. Jest Bóg, który na pewno jest blisko i kocha ją, jest jedenastoletni syn, może i na wózku, ale z jasnym umysłem i wielkim sercem. On na pewno pomoże przy maluszce. On jest jej inspiracją!
Ale więcej nie było co wpisać… Lista wyglądała ubogo, i Wanda nie spała całą noc.
Rano wstała z trudem, ale opuścić Liturgię, zwłaszcza teraz, nie mogła.
– Boże, Boże! – tylko to powtarzała przez całą Mszę w swoim ukochanym kościele na ulicy Głosowej w Łodzi. Proboszcz parafii Trójcy Świętej marzył kiedyś o wybudowaniu ośrodka rehabilitacyjnego dla dzieci niepełnosprawnych. Teraz po nabożeństwie podszedł do niej, zebrał wszystkie produkty, które parafianie przynosili „na wypominki”.
– To dla ciebie i syna, Wando – cicho powiedział ksiądz. – Babcia Halina będzie ci przynosić jedzenie po porodzie. Mieszka niedaleko, w razie czego zajmie się dziećmi. Powiedz, jak jeszcze możemy ci pomóc?
Wanda stała oszołomiona, wpatrując się w twarz dobrego kapłana.
– Nie milcz. Ludzie omijają cudze nieszczęście, bo nie wiedzą, jak konkretnie pomóc. Pomyśl, a potem wpadnij na herbatę.
I tak Wanda zrozumiała, iż dobrych ludzi jest więcej. Trzeba im tylko pokazać, jak pomóc. Musiała też złamać swoją dumę, gdy zaczęła prosić przyjaciół, by posiedzieli z synem choć kilka godzin w tygodniu. Ku jej zdziwieniu, chętnie się zgadzali, przynosili jedzenie i ubrania. W miejsce dumy wstąpiła pokora i wdzięczność Bogu.
Dodała więc do listy: Boga, syna, parafię, przyjaciół.
Ale przyszłość wciąż nie dawała spokoju, choć Wanda gorliwie się modliła. Data porodu zbliżała się, a oprócz pomocy nie miała dochodu ani żadnego zabezpieczenia.
Następnego dnia przyszła ogromna paczka. Nowe, piękne ubranka dla dziewczynki, wózek i pościel. Na Facebooku czekał na nią list od kobiety o imieniu Olga:
„Szanowna Pani Wando, mam nadzieję, iż przydadzą się te rzeczy. Wspólni znajomi opowiedzieli mi o Pani trudnej sytuacji. Chociaż to przecież tylko chwilowe kłopoty. Pracuję w dużej firmie w Warszawie i mogę co miesiąc przesyłać Pani dwa tysiące złotych na konto. Myślę, iż to pomoże Pani utrzymać się na powierzchni z dziećmi. Proszę tylko, jako osoba wierząca, modlić się za mnie, grzeszną, i za moją zmarłą mamę, służebnicę Bożą, Felicję. Z wdzięcznością za ocalone życie, Olga.”
Drżały jej ręce. Gdy kończyła czytać, łzy euforii i zdumienia zalewały oczy. Zadzwonił dzwonek. Ktoś z przyjaciół przyszedł zabrać syna na spacer. Sami ułożyli grafik i pilnowali dyżurów.
Tym razem były kolega z klasy, Wojtek, wepchnął do przedpokoju zawstydzonego mężczyznę.
– Wandziu, nikt go nie rozumie – Francuz, jeszcze i z wadą wymowy. Koszmar, ale niesamowicie utalentowany. Przyjechał służbowo na miesiąc. A ty masz jeszcze trzy miesiące do porodu, prawda? Więc pomóż nam z tłumaczeniem papierów. Nagadałem mu, jaka byłaś dobra z języków. Więc proszę, panie Antoine, poznaj naszą cudowną Wandę i podziękuj, iż zobaczysz prawdziwe polskie życie, i pogadasz po francusku z pięAntoine uśmiechnął się nieśmiało, a Wanda nagle zrozumiała, iż choćby w najciemniejszą noc Bóg zapala gwiazdy – i oto jedna z nich stała teraz w jej przedpokoju, trzymając w rękach nadzieję na nowy początek.