Katarzyna była w siódmym niebie. Jej ukochany Krzysztof w końcu oświadczył się — prosto, szczerze, bez zbędnego patosu, z tym drżeniem w głosie, które sprawiło, iż serce dziewczyny zabiło mocniej. Oczywiście, zgodziła się — i już po dwóch dniach zaczęło się zamieszanie: listy gości, przymiarki, dyskusje o menu. Wszystko jak z bajki.
— Kasiu, myślę, iż czas, żebyś poznała moich rodziców — powiedział pewnego dnia Krzysztof. — Mama zaprasza nas na obiad w sobotę.
— Najwyższy czas — zaśmiała się Katarzyna i pocałowała go w policzek.
W sobotę wieczorem dotarli do domu jego rodziców. Katarzyna z bijącym sercem otworzyła drzwi — i zastygła. W fotelu siedział ojciec Krzysztofa — mężczyzna o twardym spojrzeniu i zniszczonych dłońch. Podniósł wzrok i… jego twarz nagle zmieniła się. Dziewczyna poczuła, jak ziemia usuwa się spod nóg.
Ten człowiek był wrogiem jej rodziny.
Gdy Katarzyna miała jedenaście lat, tragedia zburzyła jej dzieciństwo. Rodzice jej najlepszego przyjaciela, Tomka, zginęli w wypadku, wracając motocyklem z miasta. To był przerażający dzień. Matka Katarzyny — Justyna — płakała na ganku, a ojciec, Marek, tylko zaciskał wargi. Zawsze nie lubił ojca Tomka — Roberta, swojego dawnego rywala z czasów szkolnych. Kiedyś obaj kochali tę samą dziewczynę — Hannę. Wybrała innego, a Marek zapamiętał to na zawsze.
Po śmierci rodziców Tomek przez pewien czas mieszkał u nich, ale Marek był niezadowolony. Zażądał nawet, by chłopca umieszczono w domu dziecka. Powiedział wtedy Justynie:
— Nie chcę, żeby moja córka zadawała się z synem tego człowieka.
Zabronił chłopcu choćby dzwonić do Katarzyny. Miesiąc później rodzina przeprowadziła się do innego miasta.
Kontakt się urwał.
Minęło czternaście lat. Katarzyna skończyła studia, dostała pracę w dużej firmie handlowej. Zespół był młody, ale chłodny. Dziewczynę przyjęto bez entuzjazmu — jedni zazdrościli jej urody, inni uważali, iż długo nie wytrzyma. Pierwszy dzień pracy wydawał się wiecznością.
Czwartego dnia, gdy szła do biura z dokumentami, zderzyła się w korytarzu z młodym mężczyzną. Papiery rozsypały się, oboje po nie sięgnęli — i Katarzyna zastygła. Serce uderzyło jak młot.
— Tomek?! — wyszeptała.
Podniósł wzrok. I natychmiast ją rozpoznał.
— Kasia… Boże, czy to naprawdę ty?
Objęli się w środku korytarza, nie zauważając zdziwionych spojrzeń kolegów.
Po pracy Tomek czekał na nią przy wyjściu. Poszli do kawiarni i rozmawiali godzinami. Opowiedział, iż został adoptowany, iż pracuje w tej samej firmie. Katarzyna zabrała go do domu, by przedstawić rodzicom. Matka była uradowana, ale ojciec… Marek choćby nie próbował ukryć chłodu. Warknął:
— A gdzie, mówisz, pracujesz?
— Jako kurier — odpowiedział Tomek bez mrugnięcia. Choć Katarzyna wiedziała, iż nie mówi całej prawdy.
Wkrótce zostali parą. Byli szczęśliwi. Katarzyna promieniała, Tomek się o nią troszczył. Znowu stali się jednością. Pewnego dnia wziął ją za rękę i powiedział:
— Wyjdź za mnie, Kasiu.
— Oczywiście, Tomku! Oczywiście!
Pobiegła powiedzieć rodzicom. Matka płakała ze szczęścia. A ojciec rzucił:
— Rób, jak uważasz. Ale on nigdy mi się nie spodoba.
— Dlaczego go tak nienawidzisz?! — krzyknęła Katarzyna.
— Nie muszę się tłumaczyć. Jesteś dorosła. Rób, co chcesz.
Na obiad Tomek zaprosił ją sam — chciał, by poznała jego przybranych rodziców. Katarzyna przyszła… i zamarła w progu. Ojciec Tomka okazał się być Andrzejem Kowalskim, prezesem ich firmy. Człowiekiem, przed którym w biurze składano ukłony jak przed królem. A sam Tomek — nie był kurierem, tylko jego zastępcą. I współwłaścicielem biznesu.
— Dlaczego mi nie powiedziałeś? — wyszeptała.
— Nigdy nie spytałaś — uśmiechnął się.
Okazało się, iż koledzy wiedzieli wszystko. Dlatego patrzyli na nią z zazdrością. A ojciec… ojciec siedział przy stole, niezdolny wydusić słowa. Zrozumiał, iż nie tylko się mylił. Zniszczył dziecięcą przyjaźń. Prawie rozdzielił ich na zawsze.
Ślub był huczny. Rodzice Tomka podarowali im luksusowe mieszkanie. Marek wciąż nie mógł dojść do siebie. Później wyznał córce, iż to on pojechał do domu dziecka i zabronił Tomkowi się z nią kontaktować, zaplanował przeprowadzkę, sądząc, iż oszuka los.
— Przepraszam, córko — powiedział. — Myślałem, iż robię dobrze.
— Mściłeś się na człowieku, którego już nie ma. A ucierpieliśmy my. Ale los i tak nas połączył. Bo miłość jest silniejsza niż wszystko. choćby niż twoja uraza.
Teraz Katarzynie i Tomkowi dobrze. Budują wspólną przyszłość, a przeszłość została tylko wspomnieniem — dowodem, iż prawdziwa miłość zawsze znajdzie drogę. choćby przez zakazy, rozłąki i lata.