„Oczywiście, przyjedźcie… tylko będziecie mieszkać w hotelu. Mój mąż potrzebuje ciszy” – jak moja mama odmówiła nam schronienia dla faceta
Moja mama zawsze wydawała się innym osobą dobrą, miękką, uśmiechniętą. Ale ja, jej córka, znałam tę stronę, której nie pokazuje obcym. Stronę, gdzie za zewnętrzną czułością kryje się niekończąca się potrzeba bycia „przy mężczyźnie” za wszelką cenę. I ta cena to zniszczone relacje z córką i wnuczką. Nasze relacje.
Ojciec zostawił nas, gdy miałam zaledwie cztery lata. Poszedł do innej kobiety, a mama… mama nie mogła się z tym pogodzić. Błagała, upokarzała się, dzwoniła, czekała pod blokiem, płakała przez telefon. Mówiła, iż nie da rady samotnie wychować dziecka, iż się boi. Ale on nie wrócił. Poszedł – i koniec. A babcia, mama mojej mamy, ciągała ją do domu po tych upokarzających scenach. Wstydziła się – nie za zięcia, ale za własną córkę. Mama niby się uspokoiła, ale w środku uruchomiła sobie licznik: wyjść za mąż za wszelką cenę.
I zaczęła „wychodzić za mąż” byle kogo. Trzymała się każdego, jakby to była ostatnia szansa. Zdrady, pijatyki, bicie, choćby upokorzenia na moich oczach – wszystko było wybaczane, wszystko znoszone. W dzieciństwie często słyszałam jej szlochy za drzwiami łazienki, jak smarowała siniaki i udawała, iż „po prostu się przewróciła”. A potem – nowy kolor włosów, nowa sukienka, odchudzanie o 10 kilo. Wszystko po to, żeby „on” nie odszedł.
Buntowałam się, krzyczałam, kłóciłam się z każdym jej facetem. Starała się mnie uspokoić, głaskała po głowie, mówiła: „Jeszcze nie rozumiesz, jak to jest być samą”. Ale ja rozumiałam. Widziałam wszystko. Dlatego po szkole wyjechałam na studia do Warszawy i starałam się wracać do domu jak najrzadziej.
Potem zmarła babcia i zostawiła mi swoje mieszkanie. Sprzedałam je, kupiłam coś daleko od mamy i jej wiecznie zmieniających się „miłości”. Znalazłam pracę, zaczęłam żyć spokojnie, po swojemu. Wyszłam za mąż, ale mama nie przyjechała na ślub. Wyjaśniła to prosto:
„Nie mogę zostawić mojego męża samego, on jest nerwowy, nie znosi podróży…”
Westchnęłam. Ale i tak nie zapraszałam jej, bo nie chciałam widzieć na własnym ślubie jej kolejnego „admiratora”, który w tamtym czasie choćby nie znał mojego imienia.
Trzy lata prawie się nie odzywałyśmy. Czasem – rzadkie telefony. Urodziłam córkę. Mama ucieszyła się, chciała zobaczyć wnuczkę. Zaczęła dzwonić częściej, prosić, żebyśmy przyjechali.
Minęło pięć lat. Córka podrosła. Pomyślałam – dobra, może warto. Pokazać dziecku babcię. Nawiązać choć symboliczną więź. Zebraliśmy się z mężem, kupiliśmy bilety, zadzwoniłam do mamy: „Mamo, niedługo przyjedziemy”. Cieszyła się, mówiła, iż czeka, iż wszystko przygotuje.
Ale dwa dni przed przyjazdem zaczęły się dziwne rzeczy.
„Wiesz, u nas akurat remont… I w ogóle, w mieszkaniu może być wam ciasno z dzieckiem. Mój mąż bardzo lubi spokój, on jest w wieku… nie przyzwyczajony do dziecięcego hałasu. Może lepiej hotel? Podam wam dobry adres…”
Milczałam. W końcu spytałam:
„Mówisz poważnie?”
„No… wiesz, jaka u nas atmosfera. On się denerwuje. Nie chcę awantur. Tak będzie po prostu spokojniej.”
W mojej głowie wybuchł pożar. Po wszystkim. Po nieobecności na ślubie. Po latach milczenia. Po całej mojej próbie wyjścia naprzeciw – ona proponuje nam hotel, bo jej facet potrzebuje ciszy?! A moja córka nie jest hałaśliwa. Jest wychowana. Ale choćby gdyby nie była – to przecież jej wnuczka! Odłożyłam słuchawkę i powiedziałam mężowi:
„Nie jedziemy.”
Mama się obraziła. Powiedziała, iż jestem niewdzięczna, iż nie rozumiem jej sytuacji. Ja za to nie widzę sensu w tej podróży. Nie po to mieliśmy jechać, żeby mieszkać w hotelu obok własnej matki, dla której – jak widać – obcy facet jest ważniejszy niż własna rodzina.
Lata lecą. Mama dalej z tym samym mężczyzną. Albo już z nowym – nie śledzę. Dzwonimy do siebie coraz rzadziej. Moja córka ma babcię – ze strony taty. Taką, która piecze ciasta, czyta bajki i nie wystawia za drzwi. A moja mama została w swoim świecie, gdzie facet zawsze jest na pierwszym miejscu, a własna krew – drugorzędna.
I jeżeli ją to zadowala – niech żyje w swojej ciszy. Tylko niech potem nie pyta, dlaczego wnuczka nie zaprasza jej na występy w szkole i nie wysyła kartek na Dzień Kobiet. Bo cisza to wybór. A ten wybór ma swoją cenę.