Przyszłość edukacji zdrowotnej przesądzona. Rząd ugiął się pod presją Kościoła

dadhero.pl 23 godzin temu
Uczniowie potrzebują rzetelnej wiedzy na temat dbania o zdrowie. Dostaną ją w szkołach, na lekcjach edukacji zdrowotnej, która będzie przedmiotem obowiązkowym. Takie deklaracje padały wielokrotnie z ust szefowej MEN i jej zastępczyń. Nie są już aktualne. Udział w lekcjach edukacji zdrowotnej nie będzie obowiązkowy, a sam przedmiot może wejść do szkół dopiero w 2026 roku.


Mogą odetchnąć z ulgą wszyscy ci, którzy bali się, iż od września w szkołach rozpocznie się "przymusowa seksualizacja" czy choćby "deprawacja" dzieci z powodu obowiązkowej edukacji zdrowotnej. Wbrew wcześniejszym zapowiedziom MEN ten nowy przedmiot może nie wejść do szkół w tym roku. A choćby jeżeli wejdzie, to nie będzie obowiązkowy.

MEN mięknie pod naciskiem Kościoła


Sygnałem świadczącym o tym, iż resort edukacji zmienia zdanie w tej sprawie, był niedawny wywiad z Barbarą Nowacką w Radio Zet. Na pytanie, czy istnieje szansa na to, iż edukacja zdrowotna będzie nieobowiązkowa, tak jak wychowanie do życia w rodzinie, szefowa MEN stwierdziła, iż "rozważane są wszystkie możliwe scenariusze".

Ta odpowiedź była zaskakująca, bo do tej pory i ministra Nowacka, i jej zastępczynie, stanowczo deklarowały, iż protesty biskupów czy organizacji katolickich na czele z Ordo Iuris nie wpłyną na plany resortu edukacji.

A jednak wpłynęły i to bardzo. Potwierdził to wicepremier Władysław Kosiniak-Kamysz. "Uspokoję wszystkich, którzy protestowali – przedmiot będzie nieobowiązkowy, będzie to decyzja rodziców. Myślę, iż będzie pozbawiony jakiejkolwiek ideologii, prawicowej czy lewicowej" – powiedział 12 stycznia podczas konferencji prasowej w Szczecinie. Wyraźnie przy tym zaznaczył, iż rozmawiał o tej sprawie zarówno z ministrą Barbarą Nowacką, jak i szefem MSWiA Tomaszem Siemoniakiem oraz z premierem Donaldem Tuskiem. I zapewnił, iż rząd zmienił zdanie w tej sprawie.

Wybory prezydenckie nie sprzyjają


Ta wypowiedź oburzyła Barbarę Nowacką, która przypomniała Kosiniakowi-Kamyszowi, iż jest szefem MON, a nie MEN, więc to nie do niego należy decyzja w sprawie edukacji zdrowotnej. Ale wszystko wskazuje na to, iż tej decyzji nie podejmie też sama Nowacka. Jak wynika z doniesień "Gazety Wyborczej", o losach edukacji zdrowotnej ma zdecydować premier Donald Tusk. A on nie chce kolejnej wojny z Kościołem, który i tak już ostro krytykuje rząd za plany zmian w nauczaniu religii. Zwłaszcza w trakcie kampanii przed nadchodzącymi wyborami prezydenckimi.

Jak zatem będzie z edukacją zdrowotną? Wszystko wskazuje na to, iż – jak wspomniał Kosiniak-Kamysz – będzie to przedmiot nieobowiązkowy. Tego właśnie oczekiwali biskupi, którzy w opublikowanym jesienią komunikacie stwierdzili, iż "wychowanie seksualne zgodnie z konstytucją pozostaje w kompetencjach rodziców, a nie państwa", a planowany przez MEN przedmiot "narusza obowiązujące w Polsce prawo, godzi w prawa rodziców do decydowania o ich dzieciach oraz zagraża prawidłowemu rozwojowi dziecka i jego dobru".

To nie wszystko. Hierarchowie dali też do zrozumienia, iż nie będzie problemu, jeżeli edukacja zdrowotna będzie nieobowiązkowa, tak jak wychowanie do życia w rodzinie, czyli przedmiot, który ma zniknąć ze szkół. W takiej sytuacji rodzice będą mogli ocenić, czy treści przekazywane na tych lekcjach są zgodne z ich światopoglądem i zdecydować, czy posyłać na nie swoje dzieci.

Za mało czasu


Krytyka ze strony episkopatu, organizacji katolickich i części rodziców to niejedyny powód tego, iż rząd zmienił zdanie na temat edukacji zdrowotnej. Są też przyczyny znacznie bardziej prozaiczne. Jak wynika z informacji opublikowanych przez "GW", sceptyczni są też dyrektorzy szkół i nauczyciele. Nie chodzi im jednak o sam przedmiot, ale o zbyt szybkie tempo wprowadzania go do szkół.

Podczas prowadzonych niedawno konsultacji pojawiły się głosy, iż do września jest zbyt mało czasu, by dobrze przygotować materiały dydaktyczne, a także wyszkolić kadrę, która ma uczyć tego przedmiotu. A to oznacza, iż zamiast przekazywać rzetelną wiedzę, nauczyciele będą improwizować.

Nie jest więc wykluczone, iż edukacja zdrowotna nie tylko będzie przedmiotem nieobowiązkowym, ale też trafi do szkół z opóźnieniem – nie od września tego roku, ale dopiero w 2026 roku. To przesunięcie pozwoliłoby lepiej przygotować nauczycieli. Według pierwotnych planów MEN nauczaniem tego przedmiotu mają się zajmować pedagodzy i psycholodzy szkolni, wuefiści, biolodzy, a choćby katecheci, oczywiście po odpowiednim przeszkoleniu. Opóźnienie o rok debiutu edukacji zdrowotnej dałoby też czas na spokojne opracowanie podręczników.

Czy MEN zdecyduje się na to przesunięcie, o co prosili nie tylko nauczyciele, ale też Rzecznik Praw Dziecka? Jest to prawdopodobne, bo sama Barbara Nowacka niedawno stwierdziła, iż najbardziej zależy jej na tym, by nowy przedmiot został dobrze przyjęty przez uczniów i rodziców. A żeby tak się stało, lekcje edukacji zdrowotnej muszą być prowadzone ciekawie. Nie da się tego zrobić bez solidnego przygotowania i ludzi, i podręczników. Niezależnie jednak od tego, kiedy lekcje nowego przedmiotu wejdą do szkół, pewne jest, iż będą na nie chodzić tylko ci uczniowie, którzy będą tego chcieli.

Źródło: PAP, "Gazeta Wyborcza"


Idź do oryginalnego materiału