Rodzić w czterdzieści siedem lat? Wyzwania i decyzje późnego macierzyństwa

newsempire24.com 1 tydzień temu

**Rodzić w czterdziestym siódmym?**

— Oszalałaś rodzić w tym wieku?! Masz czterdzieści siedem lat! — krzyczała przyjaciółka i koleżanka z pracy, Weronika.

— Co mam zrobić, Werka? Dziecko już jest — wzruszała ramionami przyszła mama.

— Jak to co? Mówisz jak stara Franciszka z przedwojennej wsi. Są sposoby, tabletki, zabieg…

— Weroniko, nie zabiję dziecka! — przerwała jej ostro Kasia. — Nie wiadomo, czy donoszę. Ale jeżeli Bóg pozwoli, urodzi się.

— Ech, daj spokój — machnęła ręką Weronika. — Głupia jesteś!

Kasia wracała do domu zmieszana. Żałowała, iż od razu powiedziała o ciąży przyjaciółku, a nie Zbigniewowi. Ale jednocześnie cieszyła się, iż podjęła decyzję. Słowa Weroniki tylko utwierdziły ją, iż musi urodzić. Teraz musiała powiedzieć matce i dorosłemu synowi, Bartoszowi.

Nie bała się rozmowy ze Zbyszkiem. Marzył o dziecku od dawna, od kiedy się zeszli.

Razem mieszkali od dziesięciu lat, odkąd Kasia rozwiodła się z pierwszym mężem, ojcem Bartka. Rozwód poszedł gładko — na sali sądowej choćby nie musiała tłumaczyć przyczyny, bo Robert stawił się pijany. Sędzia zadała mu kilka pytań, po czym sucho orzekła: „Wątpliwości nie ma. Pozwana, rozwód przyznaję. Z tym pijakiem to tylko kłopoty.”

Tego samego dnia Robert zniknął z jej życia, uprzednio oznajmiając, iż alimentów płacić nie zamierza.

Kasia choćby nie próbowała go ścigać. Była wdzięczna, iż pozbyła się tego balastu, którego kiedyś wpuściła pod swój dach. Po rozwodzie odetchnęła z ulgą i postanowiła sobie, iż za żadne skarby nie zwiąże się już z mężczyzną.

Ale niedługo w ich zakładzie pojawił się Zbyszek. Zaczął się do niej zalecać — trochę niezdarnie, trochę szorstko. Ale jej się podobało. Miesiąc po poznaniu zaczęli się spotykać. Kolejny miesiąc później Kasia przedstawiła Zbyszkowi jedenastoletniego syna. Od razu się zaprzyjaźnili.

— Wujku Zbyszku, wpadnij do nas jeszcze — poprosił Bartek.

— Dobrze, wpadnę.

I rzeczywiście przyszedł, przyniósł chłopcu prezent i słodycze. niedługo zaczął zostawać na noc. Nie zauważyła nawet, kiedy zamieszkali razem.

— Kasiu, urodź mi córeczkę — poprosił Zbyszek po roku wspólnego życia. Miała wtedy trzydzieści osiem lat i uważała, iż to za późno na dziecko. Zawstydzona, tylko wzruszyła ramionami… ale potem poszła do lekarza i założyła spiralę.

Właśnie gdy zaczęli rozmawiać o dziecku, była żona Zbyszka wyjechała do sanatorium, a ich córki nie mogła zabrać — dziewczynka rozchorowała się.

— Weź Oliwię na kilka dni — poprosiła Kasię.

Kasia się nie sprzeciwiła. Córka Zbyszka była miłą i grzeczną dziewczynką. Tylko teraz jego była żona dzwoniła codziennie z sanatorium, pytając, jak córka. Zbyszek szczegółowo opowiadał. Kasi wydało się, iż między nimi odżyły dawne uczucia. Kochała Zbyszka i bała się go stracić. Postanowiła więc koniecznie urodzić mu córkę, by na pewno nie wrócił do byłej.

Jednak po usunięciu spirali upragniona ciąża nie nadchodziła. Kasia poszła do lekarza, zrobiła badania. Nic nie wykryto. Zasugerowano przebadanie męża. Ale Zbyszek już wtedy zdecydował, iż dzieci nie chcą:

— Nie pójdę do żadnej poradni! jeżeli nie wychodzi, to może tak ma być. Wychowamy Oliwię i Bartka, poczekamy na wnuki.

Choć Kasia próbowała go namówić, Zbyszek odmówił wizyty w przychodni. I pogodziła się z tym. A tu — proszę bardzo!

„Sześć tygodni. Ciąża rozwija się prawidłowo. Słyszalne bicie serca…”

— Jak ja donoszę w czterdziestym siódmym? — zapytała Kasia lekarza.

Doświadczona ginekolożka spojrzała na nią z uśmiechem:

— Nie jest pani pierwszą na świecie. Donoszą, rodzą, wychowują… Choć to pani decyzja.

Wahała się, więc najpierw powiedziała Weronice. A po tej nieprzyjemnej rozmowie — postanowiła definitywnie.

„Nie! Nikt mnie nie przekona! Urodzę córkę! I nikt mi nie zabroni dać jej życia!” — myślała, idąc do domu. Po drodze zadzwoniła do Zbyszka, zapowiadając istotną rozmowę.

— Co się stało? — zapytał od progu, gdy weszła.

— Nie ze mną. Z nas. Niedługo zostaniemy rodzicami.

— Jesteś w ciąży?

— Sześć tygodni. Byłam dziś na USG.

— O rany, Kasia! Przecież oboje mamy prawie pięćdziesiąt lat. Jak go wychowamy?

— Zbyszek! Jak? O kant dupy! Chociaż ty mógłbyś mnie wesprzeć!

— Ależ nie jestem przeciw! Cieszę się, Kasiu! — otrząsnął się. — Tylko się zmartwiłem. Ale masz rację. Wychowamy! Od dawna myślałem, żeby w przybudówce zrobić warsztat. Będę majsterkować, dorabiać. Teraz mam motywację.

— Dobrze, rób. Będziemy potrzebować pieniędzy.

Zdobytą od męża pewność Kasia postanowiła wykorzystać nazajutrz, mówiąc matce o ciąży. Przyszła babcia sama urodziła jedyną córkę prawie w czterdziestce, więc, jak sądziła Kasia, powinna ją zrozumieć. Ale matka zareagowała źle:

— Wiesz, iż w twoim wieku ryzyko urodzenia chorego dziecka jest większe? Ryzykujesz! Nie rób głupstw. Przerywaj, póki czas.

— Mamo, co ty mówisz? Nie chciałabyś poniańczyć się z wnuczką?

— Gdzie mi do niańczenia? Sami niedługo będziemy mnie niańczyć. Jestem stara, ledwo zipię!

— Dożyjesz! Jesteś w świetnej formie. Młodzi mogą ci zazdrościć!

— Nie pleć! Co tu zazdrościć? Nie licz na mnie. Bartka ci wychowałam, a teraz musisz sama.

— Mamo, mam męża!

— Masz. Tylko nie na papierze.

— I co z tego?!

— Właśnie to! Przy pierwszym dziecku też miałeś męża. I gdzie jest?

— Nie porównuj! Robert pił na umór. Kradł mi pieniądze. A Zbyszek utrzymuje mnie od dziesięciu lat.

— Ale się nie oświadczył! Zastanów się: dlaczego nie poprosił cię o rękę? choćby teraz — powiedziałaś mu o ciąży, a on cisza. Dobrze, iż rzeczy nie

Idź do oryginalnego materiału