Rodzić w czterdzieści siedem?
— Oszalałaś, żeby rodzić w tym wieku?! Masz czterdzieści siedem lat! — krzyczała przyjaciółka i koleżanka z zakładu, Weronika.
— No ale co mam zrobić, Wera? Dziecko już jest — broniła się przyszła mama, wzruszając ramionami.
— Jak to co? Gadajesz jak stara Agata z przedwojennej wsi. Są sposoby, żeby to załatwić. Tabletki, próżnia…
— Wera, ja nie będę zabijać dziecka! — przerwała jej ostro Kinga. — choćby nie wiem, czy donoszę. Ale jeżeli Bóg da — urodzi się.
— No to sobie rób, jak chcesz — machnęła ręką Weronika i dodała rozsądnie: — Głupia jesteś!
Kinga wracała do domu zdezorientowana. Żałowała, iż od razu powiedziała o ciąży przyjaciółce, a nie Wojciechowi. Ale jednocześnie cieszyła się, iż podjęła decyzję. Jakoś te wyrzuty Wery tylko utwierdziły ją w przekonaniu, iż musi urodzić. Teraz musiała powiedzieć o wszystkim matce i dorosłemu synowi, Krystianowi.
Z Wojtkiem się nie bała rozmawiać. Od dawna marzył o dziecku, od kiedy tylko się zeszli.
Razem mieszkali od dziesięciu lat, od kiedy Kinga rozwiodła się z pierwszym mężem, ojcem Krystiana. Rozwód poszedł gładko — na rozprawie choćby nie musiała tłumaczyć powodów, bo Marek przyszedł pijany. Sędzia zadała mu kilka pytań, po czym sucho orzekła: „Wszystko jasne. Pozwana, rozwód z tym pijakiem — tu choćby nie ma o czym dyskutować.”
Tego samego dnia Marek zniknął z jej życia, uprzednio oznajmiając, iż alimentów płacić nie zamierza.
Kinga choćby nie próbowała go ścigać. Była po prostu wdzięczna, iż w końcu uwolniła się od tego ciężaru, który kiedyś wpuściła do swojego życia. Po rozwodzie odetchnęła z ulgą i postanowiła, iż za żadne skarby nie zwiąże się więcej z żadnym mężczyzną.
Ale niedługo w ich zakładzie pojawił się Wojtek. Zaczął się nią opiekować — trochę niezdarnie, trochę szorstko, ale jej się to podobało. Miesiąc po poznaniu zaczęli się spotykać. Kolejny miesiąc później Kinga przedstawiła Wojtka jedenastoletniemu synowi. Od razu się polubili.
— Wujku Wojtku, wpadaj do nas jeszcze — poprosił Krystian.
— Dobrze, przyjdę.
I rzeczywiście przyszedł, przyniósł chłopakowi prezent i słodycze. A niedługo zaczął zostawać na noc u Kingi. Nie zauważyła nawet, kiedy zamieszkał z nimi na stałe.
— Kinga, urodź mi córeczkę — poprosił Wojtek po roku wspólnego życia. Miała wtedy trzydzieści osiem lat i uważała, iż to za późno na dziecko. Z zakłopotaniem wzruszyła ramionami… ale potem poszła do lekarza i założyła spiralę.
Właśnie wtedy, gdy zaczęli rozmawiać o dziecku, była żona Wojtka postanowiła wyjechać do sanatorium, ale ich wspólnej córeczki nie mogła zabrać — dziewczynka zachorowała.
— Weź Olę na kilka dni do siebie — poprosiła Kingę.
Kinga nie protestowała. Córka Wojtka była miłą i grzeczną dziewczynką. Tylko teraz jego była żona dzwoniła codziennie z sanatorium, wypytując, jak tam w domu. Wojtek szczegółowo opowiadał. Kingę ogarnęła zazdrość — wydawało jej się, iż między nimi odżyły dawne uczucia. Kochała Wojtka i bała się go stracić. Postanowiła więc koniecznie urodzić mu córkę, żeby na pewno nie wrócił do byłej.
Jednak po usunięciu spirali upragniona ciąża długo nie nadchodziła. Kinga poszła do lekarza, zrobiła badania. Nie wykryto żadnych nieprawidłowości. Zaproponowano przebadanie męża. Ale Wojtek już wtedy uznał, iż dzieci im nie są potrzebne:
— Nie pójdę do żadnej poradni! jeżeli nie ma dziecka, to może tak ma być. Wychowamy Olę i Krystiana, doczekamy wnuków.
Choć Kinga próbowała namówić Wojtka, ten kategoryczny odmówił wizyty w przychodni. W końcu się poddała. A tu — proszę bardzo!
„Sześć tygodni. Ciąża rozwija się prawidłowo. Bicie serca obecne…”
— Jak ja donoszę dziecko w czterdzieści siedem lat? — spytała Kinga lekarza.
Doświadczona ginekolożka spojrzała na nią z uśmiechem i powiedziała:
— Ależ nie jest pani pierwszą na świecie. Donoszą, rodzą i wychowują potem jeszcze długo… Choć to pani decyzja. Niech pani zdecyduje.
Wahała się, dlatego najpierw powiedziała Weronice. A po nieprzyjemnej rozmowie z nią — podjęła decyzję.
„Nie, teraz już nikt mnie nie przekona! Będę miała córkę! I nikt mi nie zabroni dać jej życia!” — myślała, idąc do domu. Po drodze zadzwoniła do Wojtka i uprzedziła, iż ma istotną sprawę do omówienia.
— No i co się stało? — zapytał od progu, gdy Kinga weszła do domu.
— Nie ze mną. Z nami. niedługo zostaniemy rodzicami.
— Jesteś w ciąży?
— Sześć tygodni. Byłam dziś na USG.
— O rany, Kinga! Ale nam już prawie po pięćdziesiątce. Jak go wychowamy?
— Wojtek! Jak to jak… O kant d…! Chociaż ty mógłbyś mnie wesprzeć!
— Ależ ja nie jestem przeciw! Cieszę się, Kinga! — oprzytomniał Wojciech. — Tylko się zmartwiłem. Ale masz rację. Wychowamy! Właśnie myślałem, żeby w twojej przybudówce zrobić warsztat. Będę majsterkował, dorabiał. Teraz mam jeszcze większą motywację.
— Dobrze, rób. Będziemy potrzebowali pieniędzy.
Gdy Wojtek ją wsparł, Kinga postanowiła powiedzieć o ciąży matce już następnego dnia. Przyszła babcia sama urodziła jedyną córkę prawie w czterdziestce, więc Kinga sądziła, iż ją zrozumie. Ale reakcja matki była negatywna:
— Wiesz, iż w twoim wieku ryzyko urodzenia chorego dziecka jest znacznie wyższe niż u młodej kobiety? Ryzykujesz! Nie rób głupstw. Przerwij, póki nie jest za późno.
— Mamo, co ty mówisz? Nie chciałabyś jeszcze poniańczyć się z wnuczką?
— Gdzie mi do niańczenia? Sama niedługo będę potrzebowała opieki. Ledwo żyję!
— Będziesz żyła! Jesteś w świetnej formie. Młodzi mogą ci zazdrościć!
— Nie pleć głupot! Co tu zazdrościć? Nie, na mnie nie licz. Niańką już nie będę, i tak Krystiana ci wychowałam. A teraz sama się martw.
— Mamo, mam przecie