Rodzice rwą włosy z głowy. "To wyjazd all inclusive czy kolonia?"
Zaczęło się niewinnie. – Wiesz, chciałam zapisać Maję na kolonie. Ale jak zobaczyłam ceny, to aż mnie wmurowało – rzuciła mimochodem.
Zainteresowałam się. – No to ile? – zapytałam bez większego zastanowienia.
– Prawie cztery tysiące. Dziesięć dni. Polska. Niby kolonia, a wygląda jak oferta z biura podróży. I to bez gwarancji pogody – westchnęła.
Nie była to żadna egzotyczna wyprawa. Klasyczna kolonia nad morzem: plażowanie, zajęcia z animatorem, kilka wycieczek. Nic ponad standard, a jednak cena jak za wakacje w zagranicznym kurorcie.
I kiedy miałam zapytać, czy się zdecydowała, usłyszałam:
– Zrezygnowałam. Za te pieniądze lecimy z Mają na tydzień all inclusive. Przynajmniej słońce pewne, jedzenie dobre, a ja nie muszę się martwić, iż cały tydzień będzie padać.
Nie była rozgoryczona, a raczej zaskoczona, jak bardzo zmieniły się realia. I jak bardzo to, co kiedyś było dostępne dla większości dzieci, dziś staje się luksusem.
Bo fakty są takie: kolonie dziecięce coraz częściej przypominają pełnoprawne wycieczki turystyczne i kosztują odpowiednio. Rozumiem, iż organizatorzy muszą zarobić. Że inflacja, iż koszty, iż bezpieczeństwo i komfort.
Ale wielu rodziców, tak jak ta znajoma, po prostu zaczyna kalkulować. I dochodzi do wniosku, iż w tej cenie można zapewnić dziecku wakacje w znacznie lepszych warunkach – tylko że… nie nazywają się kolonią.
Nie każdy ma na to budżet. Nie każdy chce rezygnować z samodzielności dziecka i rówieśników. Ale trudno się dziwić, iż część rodziców mówi: "dość". Bo jeżeli wypoczynek dzieci ma kosztować aż tyle, to może warto, chociaż zadać pytanie: czy naprawdę musi być aż tak drogo, by było dobrze?
Rozmowa w sklepie krótka, ale otworzyła mi oczy. Rodzice nie odmawiają dzieciom wakacji – po prostu szukają sensownych rozwiązań. I czasem kolonia przegrywa z samolotem i greckim słońcem.