Rodzice wyszli z zebrania wściekli. Nauczycielka: "Nie odpuszczę w kwestii SMS-ów"

mamadu.pl 1 tydzień temu
"Poszłam na zebranie w dobrym humorze, a wyszłam z sali wściekła. I nie byłam jedyna – inni rodzice też mieli miny, jakby ktoś wylał im kubeł zimnej wody na głowę. Atmosfera była napięta, nieprzyjemna, a wszystko przez jedno zdanie, które padło ze strony wychowawczyni" – napisała do nas Magdalena.


Do tej pory było wszystko ok


"Mam córkę, Zosię. Ma 9 lat i chodzi do drugiej klasy szkoły podstawowej. Jest mądrą, bystrą dziewczynką, która uwielbia czytać książki, rysować komiksy i opowiadać historie o smokach. Szkołę lubi – choć nie wszystkie przedmioty, niektórych nauczycieli też niekoniecznie, ale generalnie nie ma większych problemów. Do tej pory ja również nie miałam zastrzeżeń – ani do samej szkoły, ani do kadry. Wszystko działało sprawnie, a komunikacja z nauczycielami była na przyzwoitym poziomie.

Do czasu ostatniego zebrania... Zebrań klasowych zaliczyłam już kilka, więc szłam na to spotkanie przekonana, iż będzie jak zwykle – trochę będziemy rozmawiać o sprawach wychowawczych, trochę o ocenach, może pojawi się jakaś informacja o wycieczce albo nowym konkursie szkolnym. Nic, co mogłoby mnie specjalnie zaskoczyć.

"Nie życzę sobie SMS-ów ani maili"


Nauczycielka Zosi – pani Renata – poruszyła na zebraniu kwestię kontaktowania się z nią i powiedziała wprost:

'Nie życzę sobie kontaktowania się ze mną przez prywatne SMS-y ani przez e-maile. Proszę korzystać wyłącznie z e-dziennika albo przychodzić na dyżury nauczycielskie'.

I może dla kogoś to się wyda drobnostką, ale dla mnie to było, jak zimny prysznic. Dotąd zdarzało się, iż wysłałam jej szybkiego SMS-a, kiedy Zosia była chora albo gdy chciałam o coś dopytać. Nie nadużywałam tego kontaktu – nie wydzwaniałam w nocy, nie zasypywałam jej wiadomościami. Ale wiedziałam, iż mogę napisać, kiedy sprawa jest pilna. Teraz usłyszałam, iż to koniec.

Pani Renata powiedziała też, iż 'chce zachować granice między życiem zawodowym a prywatnym' i iż 'nauczyciel też ma prawo do odpoczynku'. Okej, rozumiem to. Też pracuję, też potrzebuję czasu dla siebie i też nie chcę, żeby ktoś do mnie pisał służbowo o 22. Ale… To jednak trochę coś innego.

My, rodzice, nie chcemy wiedzieć, co się dzieje z naszym dzieckiem. Czasem coś wydarzy się nagle – dziecko wróci zapłakane ze szkoły, a my chcemy zrozumieć dlaczego. Nie zawsze da się to załatwić przez e-dziennik, który działa jak działa, albo czekać dwa tygodnie do najbliższego dyżuru, żeby porozmawiać twarzą w twarz przez 10 minut.

Wiem, iż są rodzice, którzy przesadzają – piszą codziennie, wypytują o każdą drobnostkę. Ale większość z nas to normalni ludzie, którzy chcą współpracować z nauczycielem, a nie go prześladować. Poczuliśmy się, jakby ktoś nas 'odciął', a przecież chodzi o dzieci, o ich bezpieczeństwo, rozwój, emocje.

Nie oczekuję, iż nauczyciel będzie dostępny 24/7, ale minimum elastyczności chyba nie jest zbyt wygórowanym oczekiwaniem?".

(Imiona bohaterów zostały zmienione).

Idź do oryginalnego materiału