Rodzina, której nie było

newsempire24.com 1 tydzień temu

Rodzina, której nie było

Telefon od matki przerwał poranną ciszę w małym mieszkaniu w podwarszawskim Józefowie. Elżbieta, przecierając oczy, sięgnęła po słuchawkę.

— Ale Kasia jest lekarzem! — głos matki drżał od natarczywości.

— I co z tego? — zimno odparła Elżbieta Nowak.

— Lekarz to nie tylko zawód, to powołanie! — oświadczyła matka, jakby odkryła prawdę objawioną.

— Niech będzie powołanie — nie ustępowała Ela. — Ale co was obchodzi Kasia, skoro przez ćwierć wieku nie chcieliście jej znać?

— Jest lekarzem, więc musi pomóc! — nie dawała za wygraną kobieta.

„Komu winien, wszystkim odpuszczam” — przemknęła Elżbiecie gorzka myśl, ale śmiać się nie chciało. Z rodziną żarty są niewskazane, zwłaszcza gdy tej rodziny adekwatnie nie ma. Elżbieta i jej córka Kasia były nikomu niepotrzebne. Aż do czasu. Dopóki Kasia, jej „podrzutek”, jak kiedyś nazywano dziewczynkę, nie skończyła medycyny w Warszawie.

I wtedy rodzina nagle się pojawiła, jakby wyrosła spod ziemi. Jak cienie, które wychodzą o zmierzchu, nagle przypomnieli sobie o istnieniu Eli i jej córki.

— Jak wspaniale, iż mamy swojego lekarza w rodzinie! — rozczulała się ciotka Grażyna, zapominając, jak kiedyś machnęła ręką na brzemienną siostrzenicę.

— Trzeba by nerki sprawdzić, coś ciągle bolą — podchwycił wuj Marek, który niegdyś odmówił siostrze pomocy, rzucając: „Sama jesteś winna, po co się tak włóczyłaś!”

Nawet matka, która niegdyś odwróciła się od Elżbiety, teraz dzwoniła ze słodką, udawaną troską.

Dawno temu, dwadzieścia trzy lata wcześniej, Ela została sama. Jej ukochany, Tomasz, porzucił ją, ledwie dowiedział się o ciąży. W serialach mężczyźni cieszą się na widok dwóch kresek, ale w życiu bywa inaczej. Elżbieta poznała go w kawiarni, gdzie pracowała jako kelnerka, przyjechawszy do Warszawy z dyplomem ekonomisty i mnóstwem ambicji. W rodzinnej wsi pod Kielcami jej wiedza nikomu się nie przydała — potrzebne były dojarki. Miejscowy zootechnik, niejaki Kowalczyk, już na nią zerkał, ale Ela marzyła o czymś więcej. Poleciała do stolicy, licząc na pomoc wuja Wojtka, brata matki.

— Jestem prosto z dworca! — radośnie oznajmiła, podając słoik malinowego dżemu i butelkę mleka.

Wuj przyjął prezenty, ale odparł:

— Tu to nie wieś, miejsca nie ma! I swoim ledwo starcza. Idź do hostelu, to niedrogie.

Elżbieta, oszołomiona, wyszła. choćby herbaty nie zaproponował. W desperacji weszła do pierwszej lepszej kawiarni i zobaczyła kartkę: „Potrzebna pomoc w kuchni”. Właścicielka, widząc jej zdezorientowanie, zaproponowała nocleg w zapleczu za pół etatu sprzątaczki. Ela zgodziła się. Wstyd, ale co robić? Mieszkała w składziku, zmywała naczynia, zbierała grosz do grosza.

Aż poznała Tomasza. Był kurierem, często jadał w kawiarni. Przystojny, z mocnymi dłońmi, wydawał się opoką. Elżbieta, niepozorna, z prostą twarzą, ale błyszczącymi oczami, pierwszy raz poczuła się pożądana. Gdy zaproponował wspólne mieszkanie, zapomniała o przestrogach matki i przystała. Miłość ją oślepiła. Pięć miesięcy szczęścia — i już śniła o ślubie, wydawała oszczędności na prezenty dla Tomasza. A potem dowiedziała się, iż jest w ciąży.

Tomasz urządził awanturę, krzyczał, iż nie jest gotowy, i wyrzucił ją. Elżbieta, w łzach, zadzwoniła do matki:

— Mamo, jestem w ciąży. Pomóż, proszę.

— Narozrabiałaś? — spytała zimno matka. — U nas w rodzinie takich nie było. Radź sobie sama.

Wuj Wojtek też odmówił:

— Oszczędzasz, siostrzenico! Nam swoje dzieci wychowywać!

Rodzina się odwróciła, a Elżbieta została sama z rosnącym brzuchem. Nie mogła wrócić do kawiarni – składzik zajęła inna. Ale właścicielka, dobrotliwa dusza, zaproponowała mieszkanie u swojej babci, 86-letniej staruszki, jeszcze pełnej werwy.

— Doglądaj jej, a nie wezmę od ciebie czynszu, tylko za media — powiedziała.

Ela płakała z wdzięczności. Tak zaczęło się nowe życie. Babcia pomagała z małą Kasią, gotowała, gdy Elżbieta padała ze zmęczenia. Było ciężko. Dwa razy Ela prosiła rodzinę o pieniądze — Kasia miała alergiczne zapalenie oskrzeli, potrzebne były leki. Nikt nie pomógł. Pożyczyła ta sama właścicielka kawiarni.

Mijały lata. Babcia odeszła, Ela wróciła do kawiarni, potem zrobiła kursy i została managerem w firmie. Wieczorami dorabiała w restauracji, by Kasia miała wszystko, co najlepsze. Zaoszczędziwszy, kupiła kawalerkę na obrzeżach Warszawy. Z mężczyznami skończyła na zawsze — w miłość już nie wierzyła. Kasia dorosła, skończyła medycynę z wyróżnieniem i dostała pracę w prywatnej klinice.

I wtedy rodzina ożyła. Kasia, naiwna, zapragnęła odwiedzić babcię, która wtedy już mieszkała w Warszawie. Ela odradzała: „Nie wywołuj wilka z lasu!”. Ale Kasia pojechała. Wróciła zmieniona — babcia nazwała ją piękną i mądrą, zapewniając, iż nikt ich nie porzucił, tylko „gwiazdy się nie zbiegły”. A teraz będą blisko!

Elżbieta nie uwierzyła. I miała rację. Telefon dzwonił bez końca. Rodzina triumfowała: wśród nich jest lekarz!

— Muszę do kardiologa! — żądał wuj Wojtek.

— A ja do endokrynologa! — wtórowała ciotka.

— Załatw, żeby za darmo! Jesteś rodziną! — naciskała babcia.

Kasia, zdezorientowana, próbowała tłumaczyć:

— To prywatna klinika, nic nie da się załatwić bezpłatnie!

— Musi się udać! — odcięła babcia i rzuciła słuchawkę.

Kasia pożałowała wizyty. Żyły bez rodziny — i było dobrze! Ale telefony nie ustawały, więc Elżbieta przejęłą rozmowy. Gdy i ona przestała odbierać, rodzina pojawiła się w klinice. Wuj Wojtek, jego żona i babcia zjawili się od rana, z słoikami na próbki, żądając darmowych badań.

RecepcjonistkaKasia, widząc ich przez monitor, westchnęła głęboko i powiedziała ochronie: “Niech ich wyprowadzą, to już nie moja rodzina”.

Idź do oryginalnego materiału