Dawno temu, w małej wsi pod Krakowem, rozegrała się historia, którą do dziś wspominają starsi mieszkańcy. Młody Krzysztof Kowalski stanął przed trudnym wyborem – sąsiadka, Weronika, nosiła pod sercem jego dziecko.
— Tato, muszę ci coś powiedzieć… Weronika z sąsiedztwa… jest w ciąży. To moje dziecko — wyznał Krzysztof, ledwo przekraczając próg domu.
Jego ojciec, Stanisław, na chwilę zastygł, po czym spokojnie odparł:
— Więc się z nią ożeń.
— Co? Jeszcze jestem młody! Nie czas na rodzinę, tym bardziej iż ledwo się znaliśmy…
— Ach tak? — zaśmiał się gorzko Stanisław. — To, biegać za dziewczyną, byłoś mężczyzną, a teraz, gdy trzeba wziąć odpowiedzialność, nagle jesteś dzieckiem? No proszę. — Nie dodając już nic więcej, zawołał głośno żonę: — Krystyna! Chodź no tu!
Krystyna weszła do izby, ocierając dłonie o fartuch:
— Co się stało?
— Posłuchaj. Nasz syn spłodził dziecko, a ożenić się nie chce. Weronika, córka sąsiadów, nosi jego potomka, a on – wymigał się jak szczwany lis.
Krystyna choćby nie drgnęła. Jej twarz stała się zimna jak lód:
— I słusznie. Po co wpuszczać pierwszą lepszą pod swój dach? Dziewuchy teraz przebiegłe – znajdą takiego, co dobrze zarabia, zrobią sztuczkę, a potem „żeń się”. A potem się okaże, iż dziecko nie jego. Niech najpierw zrobi test. I w ogóle – nie ma co naciskać na Krzysztofa, jeszcze młody. Facetowi trudno się czasem oprzeć. Ale nie nasz obowiązek utrzymywać cudze dzieci.
Stanisław westchnął ciężko i cicho dodał:
— A jeżeli to naprawdę jego dziecko?
— A jeśli? Czy my jesteśmy od biorania odpowiedzialności za cudze wybory? Niech Weronika zrobi badania, wtedy porozmawiamy.
Odwróciła się i wyszła do kuchni, zostawiając Stanisława sam na sam z synem.
— Wiesz, ja też kiedyś byłem młody — zaczął ojciec. — Kochałem jedną, a ożeniłem się z drugą. Nie z miłości, ale z obowiązku. Bo mężczyzna to nie tylko namiętność – to wybory i ich konsekwencje. Twoja matka była wtedy w ciąży. Nie wiedziałem, czy będę z nią szczęśliwy, ale wiedziałem jedno – dziecko jest niewinne. Moja krew, moja sprawa. I wiesz co, Krzysztofie? Nigdy nie żałowałem, iż zostałem.
Minęły trzy miesiące. Test DNA dał jasną odpowiedź – z 99,9% pewnością Krzysztof był ojcem dziecka Weroniki.
— No i co z tego? — prychnęła Krystyna, gdy Stanisław położył przed nią dokument. — Tak, jest ojcem. Ale to nie znaczy, iż Weronika zamieszka w tym domu. Nie wpuścę jej. Tak postanowiłam!
Krzysztof siedział, nie patrząc ojcu w oczy. Jego twarz zdradzała, iż stanął po stronie matki. Ściskał pięści, ale nie odezwał się ani słowem.
Stanisław powoli wstał zza stołu:
— Skoro podjęliście decyzję, to teraz posłuchajcie mojej.
Mówił cicho, ale w głosie miał stal:
— Dopóty żyję, mój wnuk nie zazna biedy. Kupię ziemię, postawię dom, a on – moja krew – dostanie wszystko, co mam. Wy zaś możecie zapomnieć o mojej pomocy. Nie będę uczestniczyć w tym wstydzie. Krzysztofie, od dziś nie jesteś moim synem. Wszystko, co posiadam, należy teraz do dziecka. Ani jednego grosza od mnie nie zobaczycie.
Krystyna wybuchnęła:
— Oszalałeś? Chcesz wydziedziczyć własnego syna?!
Stanisław nie odpowiedział. Odwrócił się i wyszedł, nie zważając na krzyki i przekleństwa. Krzysztof stał w milczeniu, nie wierząc, iż ojciec naprawdę to powiedział. Ale wiedział jedno: jeżeli Stanisław coś obiecał – dotrzyma słowa.